Na zakupy
d a n e w y j a z d u
23.66 km
0.00 km teren
01:14 h
Pr.śr.:19.18 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Na zakupy
Wyjazd do hipermarketu budowlanego po części do lampki. Cały czas się okazuje, że czegoś nie mam, coś nie pasuje itp... Straszne. Ale cały projekt zbliża się do szczęśliwego sukcesu.
Porypałem liczenie kaloriów, więc wynik orientacyjny: 1260 kcal, 45%
Dzień arcyciekawy
d a n e w y j a z d u
47.23 km
0.00 km teren
02:11 h
Pr.śr.:21.63 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Dzień arcyciekawy
To był pierwszy dzień, gdy jadąc do pracy mijałem samochody pokryte szronem. Pierwszy raz w tym roku temperatura miała taki malutki minusik :)
Pojechałem do pracy na godzinkę szóstą. Na miejscu okazało się jednak, że tym razem rozpoczynam pracę na... dziesiątą. Wszystko przez zmianę systemu pracy. Wróciłem więc do domu, i po dwóch godzinach pojechałem ponownie :D
Kaloriów nie będzie, bo się nie zapisały. Ale jechało się bardzo przyjemnie.
Koniec przerwy
d a n e w y j a z d u
26.31 km
0.00 km teren
01:12 h
Pr.śr.:21.93 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Koniec przerwy
Długo mnie nie było... Ale jestem. Uśmiany jak dzidziuś z lizaczka :-)
Nie ma o czym pisać, więc nie będę paluszków męczył. I tak jestem wykończony. Dobranoc wszystkim, do następnego razu!
1397 kcal, 50%. W jedną stronę trochę trzeba było deptać pod wiatr. W drugą, z wiatrem, jakoś samo się deptało :-D
Potrzeba matką wynalazku... a gdzie ojciec?
d a n e w y j a z d u
26.28 km
0.00 km teren
01:10 h
Pr.śr.:22.53 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Potrzeba matką wynalazku... a gdzie ojciec?
Znów praca. Znów ciemno w obie strony. Znów przemyślenia o nowej lampce. I wizja kilkudniowego wyjazdu, z dala od rowerka...
Kilometry, czas - jak na górze. Kalorie: 1215 k, 60%
Najpierw obowiązki, potem przyjemności. Jazda próbna 9
d a n e w y j a z d u
93.46 km
0.50 km teren
04:54 h
Pr.śr.:19.07 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Na początku wyjazd do pracy i nazad. Względnie sucho, względnie ciepło, niezbyt mgliście i nie bardzo wietrznie. W głowie kołatała się wizja jazdy w mroku, bo dziś znów Nocna Krytyczna... Dotychczasowy czas jazdy 1h13', kilometrów 27, metrów 280m. Kaloriów też gdzieś tak :-)
Masa była jakaś dziwna. Część rowerzystów postawiła niestety na prędkość, co doprowadziło do rozerwania grupy. Szczególnie to, że towarzyszył nam jeden rolkers, nie predysponowało tej imprezy do nabierania zbyt dużego tempa. Choć chłopak starał się, jak mógł, chwilami dokręcając do 25 km/h. Tego co się działo, opisać się nie da. Po mniej więcej połowie wycieczki i różnych dziwnych przygodach "puściliśmy" ścigantów przodem, pozostając w małej grupce miłośników jeżdżenia dla przyjemności. I tą małą grupką, później jeszcze nieco okrojoną, dotarliśmy ponownie na Zamkowy. Nawet ostało się z nami jedno dziewczę :-) Było bardzo sympatycznie.
Na fotce wykonananej przez Giewonta (pierwszy z lewej) ostatnie osiem osób, które dotarły pod Kolumnę (ja też):
Testowałem nowe rękawiczki, znacznie bardziej zimowe, niż dotychczasowe. I wszystko pięknie, tyle że za dnia były... za ciepłe. W nocy spisały się wspaniale. Na razie będę woził ze sobą obie pary. A może niedługo wreszcie przyjdzie zima?...
Dzień zamknął się wynikiem 4264 kcal, 60%. I to był naprawdę niezły wynik.
Kategoria Jazda Próbna, Masa Krytyczna
Pyr, pyr, pyr... i tak przez pół godziny w jedną stronę
d a n e w y j a z d u
27.25 km
3.00 km teren
01:18 h
Pr.śr.:20.96 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Pyr, pyr, pyr... i tak przez pół godziny w jedną stronę
Nie ma o czym pisać. Dom - praca - dom. No chyba, że coś przeoczyłem. Na przykład Panów Policjantów przejeżdżających na czerwonym świetle przez skrzyżowanie na wprost z pasa do skrętu w prawo, włączających "koguty" na 3 sekundy... Kilka samochodów zaparkowanych na alejce rowerowej, bo za parkowanie na chodniku dostaje się mandat... Pieszych to już nawet naprawdę nie zauważam... A no, i znowu zapomniałem o założeniu błotników. Doprawdy nie ma o czym pisać.
1347 kcal, 60%
Mgliście
d a n e w y j a z d u
27.37 km
3.00 km teren
01:11 h
Pr.śr.:23.13 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Mgliście
Miesiąc zaczął się wyjazdem do pracy. Rano mgły. Radiacyjne. Najwyżej metr nad ziemią, dość gęste. Parę razy nie zauważyłem kamienia czy wysokiego krawężnika. Koło na szczęście wytrzymało.
Dzień taki sobie, głównie pogodny, ale diabelnie zimno.
Wieczorny powrót. Znów mgły, tym razem adwekcyjne. Wysokie, jednolite, ale niezbyt gęste. Jednak wystarczyło, żeby... zamoczyć mi okularki. Musiałem jechać bez.
Pod koniec powrotu jakaś wredna gałąź zdjęła mi czapkę. Gdybym miał głowę ciut wyżej, chyba bym nie wrócił do domu. Kolejny "znak od Boga", żeby zacząć jeździć w kasku...
ML: 1324 kcal, 55%
Krytyczna setka
d a n e w y j a z d u
64.36 km
1.23 km teren
04:24 h
Pr.śr.:14.63 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Tak się akurat złożyło. Setna godzina na rowerku minęła pięć minut po rozpoczęciu przejazdu Masy Krytycznej. Ale nie myślcie sobie, że to był początek! Dojechawszy na plac Zamkowy miałem już na liczniczku 35 km!
Znów wstałem koło południa. Taki już urok mojej pracy. A że pogoda była śliczna, przed piętnastą wybrałem się na rower. Najpierw pojechałem do Leroja - Merlina na Jerozolimskich. Jakiś nieuprzejmy kierowca otrąbił mnie na przejściu dla pieszych. Potem trochę pobłądziłem, i nabiłem kilometra z hakiem "w terenie". Jeszcze później błądziłem po Ursusie, i powolutku dojechałem do Centrum. Krótka przerwa, spotkanie ze znajomym, i zaczęła się Masa.
Nie było inaczej, niż zawsze, może poza tym, że krótko. No i tempo było w miarę przyzwoite - zatrzymałem się tylko raz. Ogólnie cały przejazd był przyjemny.
Po masie oczywiście depnięcie w pedałki, i normalnym, przyzwoitym tempem powrót do domu. I choć wycieczka nie była ani najdłuższa, ani najszybsza, na koniec byłem solidnie zmęczony.
Magiczny wykazał 3500 kcal i 60%.
Kategoria Masa Krytyczna
Znów to samo...
d a n e w y j a z d u
27.07 km
0.00 km teren
01:09 h
Pr.śr.:23.54 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Znów to samo...
...czyli wyjazd do pracy. No naprawdę, o ile nie wydarzy się coś poważnie niezwykłego, to nie ma o czym pisać.
Tym razem w jedną stronę jechałem pod dość silny wiatr; skorzystałem jednak z "uprzejmości" pewniej cysterny (nawet nie wiem, co wiozła) na odcinku niecałych dwóch kilometrów. I nie wiem, do jakich prędkości udało się rozbujać, bo było za ciemno, i nie było nic widać na liczniczku. Ale momentami brakowało przełożeń :-)
Wracając zaś jechałem z wiatrem, tylko że niestety dość poważnie osłabł. Ciemna, głucha noc, ale wyjątkowo ciepła. Czysta przyjemność. Tyle tylko, że momentami zaczynam zauważać niedostatki mojego oświetlenia. Ale powoli i w tym temacie coś się dzieje.
ML: 1147 kcal, 60%
"Dwa koła" w Józefowie
d a n e w y j a z d u
84.45 km
8.44 km teren
03:50 h
Pr.śr.:22.03 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
"Dwa koła" w Józefowie
Co by tu... w Józefowie byłem. Taka jedna mi smaka narobiła na jeżdżenie po lesie. No i nowa okolica, nowe miasteczko...
Bardzo ładne miasteczko zresztą. Całe "w lesie". Domki stoją między drzewami, rosnącymi zupełnie naturalnie. Domki zresztą też w większości przyciągają oko, od tych najstarszych, drewnianych, aż po najnowsze, "małe pałacyki".
Przyjemnie było. Odpoczynek pod jakimś sklepem na ul. Polnej bodajże - w końcu sam dojazd "na miejsce" to już ponad 20 km. Krótka medytacja nad mapką wydrukowaną z Google, i ruszyłem na poszukiwania ul. 3 maja. Tą ulicą do końca, nad jakąś rzeczkę, gdzie "oczom mym ukazał się las"... nie, nie krzyży, tylko taki normalny, z polanką. Usiadłem więc na zwalonym pniu drzewa, i spożywając śniadanie niejako mimochodem popełniłem kilka fotek.
Lenistwu dość, pora pojeździć. Naszło mnie coś, i zdecydowałem pojechać ścieżką wzdłuż brzegu rzeczki. Ścieżką bardzo ciekawą, dziką, urozmaiconą. Czasem znikającą pod opadłym listowiem, czasem przechodzącą pod nisko zwieszoną gałęzią czy skrajem osuwającego się brzegu. Bardzo naturalna. Gdybym nie trzymał się rzeki, z pewnością bym pobłądził. Ale choć droga była trudna, tylko trzy razy musiałem zejść z rowerka: raz przechodząc pod wyjątkowo nisko zwieszoną gałęzią, raz przechodząc przez tory, i raz, gdy zabłądziłem na nadbrzeżną łachę piasku, po której jechać się po prostu nie dało.
Wynurzywszy się po jakimś czasie z lasu na "jakąś drogę", byłem solidnie zmęczony. Wynurzyłem się jednak w bardzo szczęśliwym miejscu, bo przy samej granicy miasta, dzięki czemu nie musiałem "wznawiać orientacji". W tym też miejscu dowiedziałem się jeszcze czegoś:
No, to już wiemy, czemu jest tam aż tak ładnie :-)
Zaczęło się jednak robić późno, bo dochodziła już godzina piętnasta. A ja przecież na 18 musiałem być w pracy! No to "w pedałki"! Spotkała mnie jednak kolejna, nieprzyjemna tym razem niespodzianka: dziwny, niepokojący dźwięk z okolic tylnej przerzutki. Staję więc, przyglądam się, i widzę... że przerzutka jest pogięta :-( Próbowałem trochę podregulować, ale to niewiele dało. I tu zdarzył się cud: przybył "dobry Samarytanin". Przejeżdżający właśnie obok rowerzysta zupełnie nieoczekiwanie zadał bardzo dobrze znane mi już, a tym razem jakże oczekiwane pytanie: "Stało się coś? Może pomóc?" Z pomocą Jego, oraz wiaderka narzędzi, które przezornie ze sobą wiózł (kiedyś, jeszcze w Rzeszowie, też byłem przezorny...), udało się doprowadzić wszystko do stanu akceptowalnej sprawności. Po wymianie podziękowań i niezamaców pożegnałem się szybciorem, i pognałem w stronę domciu.
Wracałem już asfaltem, wybierając dróżki w miarę główne. Trochę porypałem - mam do tego talent - ale po 30 minutach byłem już "na wylocie" z Józefowa. I w tym miejscu STAŁO SIĘ! PRZEKROCZYŁEM DWA TYSIĄCE KILOMETRÓW :-D
Na skrzydłach radości doleciałem do pracy. Nocka "w służbie"; rano wykończony byłem okrutnie. Jeszcze tylko ślimaczym tempem do domu, i wycieczka zakończona.
Trzeba przyznać, że była wyjątkowa... No i oczywiście obiecać sobie i innym powtórkę!
Magiczny znów miał co robić. Kalorii naliczył 4358 tysięcy, procencików zaś 60. A teraz pranie ciuszków, mycie rowerka... i spaaaaa... aa..... aaaaa........
(chrrrrr...... chrrrrrr.....)