• Słoń na rowerze

  • Czyli Wielka Pędząca D**A
    ...
    dosłownie.
  • Wpisy archiwalne w kategorii

    Wypadki, Usterki, inne Zdarzenia

    Dystans całkowity:634.70 km (w terenie 75.53 km; 11.90%)
    Czas w ruchu:35:02
    Średnia prędkość:18.12 km/h
    Maksymalna prędkość:43.80 km/h
    Maks. tętno maksymalne:178 (92 %)
    Maks. tętno średnie:151 (78 %)
    Suma kalorii:4641 kcal
    Liczba aktywności:24
    Średnio na aktywność:26.45 km i 1h 27m
    Więcej statystyk

    Gleba po pracy

      d a n e    w y j a z d u 21.55 km 0.00 km teren 01:00 h Pr.śr.:21.55 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
    Środa, 26 listopada 2008 | dodano: 26.11.2008

    Znów "przejazd roboczy". Różnił się od innych tym, że zakończył się poważną glebą. Niestety nadal jeżdżę na "letnich" oponkach. Wystarczyła mała plama błotka. Efekt dość bolesny. Straty - tym razem tylko skarpetka. Rozdarta na kostce. Ale kostka wygląda niezbyt ciekawie...

    1092 kcal, 55%


    Kategoria Wypadki, Usterki, inne Zdarzenia

    Pierwsza gleba

      d a n e    w y j a z d u 73.61 km 1.25 km teren 03:36 h Pr.śr.:20.45 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
    Niedziela, 19 października 2008 | dodano: 20.10.2008

    Cztery dni nie jeździłem. Po takim czasie rower w korytarzu zaczyna dość intensywnie kłuć w oczy...

    Dziś rano więc, skoro świt niemal, zerwałem się z łóżeczka, i po odrobieniu niezbędnych procedur już o godzinie czternastej raźno pedałowałem na północ Trasą Siekierkowską. Ogólnie plan przewidywał powtórzenie końcówki ostatniej Nocnej Masy, by po ponownym zawitaniu nad prawym brzegiem Wisły poprowadzić poza północne rogatki Warszawy, do Legionowa. Celem było sprawdzenie możliwości i czasu dojazdu do tego miasteczka na przewidzianą w przyszły weekend Legionowską odmianę Masy.

    Pierwsze kłopociki zaczęły się tuż za mostem Siekierkowskim, gdzie chwilkę zajęło mi odnalezienie przejazdu na drugą stronę drogi lokalnej nr 801, znanej pod wdzięczną nazwą Wał Miedzeszyński. No cóż, sposób poprowadzenia ścieżek rowerowych na tym węźle drogowym zawsze przyprawia mnie o lekką konfuzję.

    Kawałek dalszej drogi jechało się przyzwoicie, aż do skrzyżowania Ostrobramskiej z al. Stanów Zjednoczonych, gdzie nie udało mi się odnaleźć sposobu na wykonanie skrętu w lewo bez korzystania z jezdni. Pojechałem więc w prawo.

    Rondo Wiatraczna - w lewo. Grochowska, Targowa... zaraz... coś nie tak. Tę okolicę troszkę już znam, dróżka, którą jadę, nie prowadzi w stronę Wisły, tylko równolegle do niej... No to znów w lewo. I tu niespodzianka!



    Przy okazji okazało się, że tutaj też już kiedyś byłem, ino od d...rugiej strony. Znalazło się też trochę informacji:



    Dalej żadnych problemów. Krajową "61" na północ. Po jakimś czasie męczenia się z mizernej jakości ścieżką rowerową, zresztą mocno przerywaną i zdecydowanie za wąską, przerzuciłem się na asfalt. Miło, przyjemnie, droga szeroka, ruch "weekendowy", żadnych tragedii. Do momentu, gdy przed swoją uśmiechniętą facjatką ujrzałem znak drogowy B-9. Odbicie w bok, na jakąś dróżkę równoległą, przypływ weny, i skręt w prawo, po bruku w las. Lasu było niewiele, zaraz po nim skręt "na wyczucie" w lewo. Tu droga zrobiła się na jakiś czas gruntowa, by po chwili znów asfaltem doprowadzić mnie do... miejscowości Jabłonna. Hmmm... tego chyba w planie nie było...

    Ależ było, tylko się nie zapamiętało. W owej Jabłonnej dało się nawet zauważyć spore odcinki ścieżek rowerowych, które poprowadziły mnie przez środek tegoż miasteczka, równolegle do trasy, którą pierwotnie miałem jechać. Coś na kształt centrum, zakręcik w lewo, znów droga 61 i tabliczka z napisem Legionowo. No to jestem. Teraz tylko znaleźć Rynek...

    Chwilę mi to zajęło. Ładny jest ryneczek w tej mieścinie. Zielony, spokojny:




    Co mnie najbardziej zaskoczyło, to głośniczek na słupie mniej więcej w środku Rynku, przez który leciała dość ciekawa muzyczka :-)

    Na owym Rynku zastałem również takie oto cudeńko:



    Dodam, że chodzi o stojaczek, nie rower :-) Znalazłem tylko jeden, ale lepsze to, niż nic, które zwykle można spotkać w Stolycy.

    Dojazd do Legionowskiego Rynku zajął mi nieco ponad dwie godziny samej jazdy. Łącznie z przerwą u Misiów i kilkoma krótszymi na drodze dało to łącznie okolice godziny siedemnastej. Zaczęło się robić chłodno, więc pod bluzą wylądował przezornie zabrany w plecaczku polarek, pod chustą przeciwpotną zaś niedawno nabyta czapeczka termoaktywna. I znów było przyjemnie. Pora wracać.

    Przed wyjazdem z Legionowa "tankowanie" w Maku. Bleee... Kto zna jakieś fajne miejsce na szybkie szamanko w tym miasteczku? Chętnie skorzystam z dobrej rady :-D Wracając nie dałem się wpuścić w "Jabłonki", po prostej skierowałem się do Wawy. Głównie asfaltem. Nawet przez chwilę ścigałem się z Autobusem, ale biedak nie miał większych szans... do czasu, aż znów trafiłem na odcinek wyłączony z ruchu rowerowego. Ponownie więc chodnik, jakieś boczne dróżki, i tak do mostu Grota-Roweckiego. Przez ten mostek (nawiasem mówiąc w ogóle nie przystosowanego do ruchu innego niż samochodowy, choć oficjalnie biegnie nim jakiś chodnik... szerokości może pół metra, z latarniami pośrodku) na lewą stronę Wisły.

    Zaczęło się robić ciemno. Nie bardzo pamiętam, co się dalej działo, bo gdzieś trochę pobłądziłem. Ostatecznie jednak wzdłuż brzegu dotarłem do Syrenki. Ostatnio jednak mam "na pieńku" z przedstawicielstwem "płci odmiennej", więc zdjęcie o takie:



    I wiecie co? Dojazd tutaj zajął mi ledwie kilka minut ponad godzinkę... Chwilka więc przerwy, i jazda dalej. I tu mnie coś pokarało. Zamiast grzecznie pojechać do domciu tak jak zawsze, zdecydowałem wybadać przyuważoną wcześniej ścieżkę przy samym brzegu. No i stało się...

    Pod którymś z kolei mostem, chyba kolejowym, wylewka betonowa przedzielona była dość głębokim, ale wąskim rowkiem, całkowicie zalanym wodą. Ciemno nawet pomimo włączenia obu reflektorków. Zmęczony też byłem, i rozkojarzony nieco. Przednim kółkiem wjechałem w ten rowek niemal równolegle. Kółko w nim zostało. Rowerek również. Ja nie... Chwilę po pozbieraniu się nie wiedziałem, co bardziej boli - rozorane na betonie kolanko, czy fakt, że rowerkowi się dostało. Po raz pierwszy. Przykrość. Może gdyby nie super - pedałki, skończyłoby się mniej brutalnie, ale nie ma co zwalać na nie winy. Dałem ciała. Efekt jaki jest, każdy widzi.

    Miałem jeszcze plany dotyczące dalszej drogi do domciu, ale grzecznie je "wyprostowałem". Po kilkunastu minutach mogłem już w zaciszu domowych pieleszy podsumować straty.

    Okazały się mniejsze, niż się spodziewałem. Począwszy od mniej istotnych, zaś bardziej poważnych, czyli w sprzęcie: rowerek generalnie cały. Nieco przytarta lewa rączka kierownicy, lewy pedał też trochę zdarty, oraz, co nieco dziwne, jedna z lampek przednich. Poza tym nic nie zauważyłem. Z ciuszkami jednak nieco gorzej. O ile rękaw bluzy nieco zabrudzony, to niestety nogawka spodni dość solidnie rozdarta. Ale to nic jeszcze. Prawdziwą tragedią są rozdarte na kolanie kalesonki termoaktywne. Naprawdę fajny kawałek ciuszka, teraz nadaje się jedynie do przykrócenia powyżej kolana. Ten właśnie fakt sprawia, że do czasu nabycia nowych będę musiał poważnie zastanowić się nad jeżdżeniem o chłodniejszych porach dnia czy nocy :-( Rękawiczka, mimo iż "przejechała" po betonie spory kawałek, wydaje się nienaruszona.

    Straty w ludziach znacznie mniej dramatyczne: wytarte kolano lewe (tam, gdzie rozdarły się spodnie) i spory siniak na prawym udzie (przywaliło w ramę, trudno się dziwić). Może się jednak na tym nie skończyć, cały czas czuję lekkie pulsowanie w lewej ręce. Miejmy nadzieję, że to nic poważnego. Okaże się rano.

    Generalnie więc bez tragedii, choć trochę kłopotu sobie narobiłem. No cóż, bywa. Niedługo będę się już tylko z tego śmiał. Na razie lecę odwiedzić Allegro :-)

    Ufff, ale się rozpisałem...

    ML: 4037 kcal, 50%. Ale coś tu jest nie tak: liczniczek pokazuje tętno maksymalne 160 bpm, a dobrze pamiętam, że były momenty, w których dochodziło do 180. Czyżbym zapominał czasem włączyć zapis?...


    Kategoria Wypadki, Usterki, inne Zdarzenia

    Kłopociki

      d a n e    w y j a z d u 39.66 km 0.00 km teren 01:54 h Pr.śr.:20.87 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
    Niedziela, 22 czerwca 2008 | dodano: 22.06.2008

    Kłopociki

    Pojechałem tym razem na dłuższą wycieczkę - 5 mostów po prawej stronie Wisły, powrót lewą przez miasto, m.in. Krakowskim Przedmieściem i Nowym Światem.

    Wszystko było pięknie do pewnego momentu w czasie kluczenia po wąskich i przeludnionych uliczkach Starówki. Po jednym z ciaśniejszych zakrętów mój przedni hamulec zaczął wydawać dziwne dźwięki, szczególnie podczas jazdy bez hamowania. Bardzo mocno mnie to zaniepokoiło. Udało mi się dość prostymi zabiegami wyciszyć ten dźwięk prawie do zera, jednak mój niepokój nie ucichł ani na chwilę. Postaram się dziś, najpóźniej jutro, przeprowadzić jakieś (jeszcze nie wiem, jakie) "czynności regulacyjne" zgodnie z instrukcją obsługi hamulców, ale przyznam szczerze, nie jestem przekonany czy to cokolwiek da. Ale jestem pełen nadziei.

    A jeśli nie, czeka mnie kolejna wizyta w warsztacie...

    Czysta?

    Byłem nieco zeźlony tym, że po mojej dzisiejszej, dość długiej, wycieczce całkowita ilość przejechanych kilometrów zatrzymała się tuż poniżej okrągłych 300. Wsiadłem więc ponownie na rowerek i "dokręciłem" brakującą dychę. Z całkiem niezłą prędkością przy okazji :-)

    Pojechawszy w zupełnie innym niż dotychczas kierunku, znalazłem dwie ciekawe rzeczy: długą, prostą i równą alejkę rowerową i wielkie pole, na którym niemal masowo wyrastają nowe bloki... Może w jednym z nich znajdę swoje gniazdko?

    Tak czy inaczej, przekroczone trzysta kilometrów trzeba jakoś uczcić. Tylko czym?...

    P.S.
    Dlaczego mechanizm tej strony nie pozwala na dwa różne wpisy o jednej dacie?


    Kategoria Wypadki, Usterki, inne Zdarzenia

    Straty muszą być

      d a n e    w y j a z d u 29.94 km 6.48 km teren 01:32 h Pr.śr.:19.53 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
    Środa, 18 czerwca 2008 | dodano: 18.06.2008

    Za czym o stratach, najpierw o wycieczce. Dziś ponownie dotarłem na koniec ulicy Romantycznej, jednak tym razem na drogę powrotną wybrałem ścieżkę wzdłuż brzegu Wisły. Przyznam szczerze, czasami żałowałem tej decyzji. Kopne piaski, strome i wyboiste podjazdy, sporo owadów w co bardziej zacienionych miejscach... Były nawet momenty, w których wąziutką i krętą ścieżynkę zasłaniały całkowicie gałęzie i liście drzew rosnących przy samej drodze. Do cywilizacji powróciłem w okolicach Klubu Wodniaków PTTK, cały mokry niemalże tak, jakbym wszedł do rzeki w kompletnym ubraniu...

    A skoro o ubraniu, to pora wrócić do strat. Jak już się wydało, straty muszą być, w ludziach lub w sprzęcie. Z dwojga złego lepiej to drugie, i tak też się tym razem stało. Zwiększonego obciążenia nie wytrzymały niestety moje... spodnie :-) Trzeba będzie coś wymyślić, jeśli mam jutro znów pojechać rowerkiem do pracy.

    Po wyjeździe na drogi utwardzone, mając w pamięci bezrowerkowość ostatnich dni, postanowiłem troszeczkę rozciągnąć trasę na północ, dojeżdżając do następnego za Siekierkowskim mostu. Tam przejechałem z powrotem na właściwą stronę Wisły i wróciłem do domciu. Zdziabany jak rumak po westernie. To był niezły dzień.

    Na koniec, na prośbę braciszka, dwie fotki. Mój rowerek nad Wisłą, na końcu ul. Romantycznej:



    oraz pod domkiem, już po powrocie (gdy usiłowałem w okolicznych zaroślach odnaleźć wyplute płuca):


    Kategoria Wypadki, Usterki, inne Zdarzenia