• Słoń na rowerze

  • Czyli Wielka Pędząca D**A
    ...
    dosłownie.
  • Wpisy archiwalne w kategorii

    Wypadki, Usterki, inne Zdarzenia

    Dystans całkowity:634.70 km (w terenie 75.53 km; 11.90%)
    Czas w ruchu:35:02
    Średnia prędkość:18.12 km/h
    Maksymalna prędkość:43.80 km/h
    Maks. tętno maksymalne:178 (92 %)
    Maks. tętno średnie:151 (78 %)
    Suma kalorii:4641 kcal
    Liczba aktywności:24
    Średnio na aktywność:26.45 km i 1h 27m
    Więcej statystyk

    Czerwony pech

      d a n e    w y j a z d u 25.00 km 21.20 km teren 02:37 h Pr.śr.:9.55 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Da Bull!
    Czwartek, 1 października 2009 | dodano: 03.10.2009

    Bazując na dotychczasowych doświadczeniach, a jednocześnie odczuwając niejaki brak oznakowanych szlaków w najbliższej okolicy, zdecydowaliśmy "zamknąć" przejazd szlakiem czerwonym. Rozpoczynając na odwiedzanej ostatnio Przełęczy Knurowskiej skierowaliśmy się na wschód, w stronę szczytu Lubań, a następnie znanym już i lubianym zjazdem do Krościenka.



    Stopień trudności i jakość szlaku - tej części, której jeszcze nie znaliśmy - nie odbiegały od naszych przewidywań. Trochę podchodzenia się zdarzyło, lecz wiele podjazdów dało się przejechać. Poza tym spore odcinki prawie poziome, no i oczywiście zjazdy - czasem nawet dość trudne, ale nic tak ekstremalnego, jak pod Turbaczem.



    Jeszcze przed dojazdem do Lubania zdarzyła mi się przykra niespodzianka. Niedługo po dłuższym postoju, na prawdę powiedziawszy nieszczególnie trudnym podjeździe, zerwał mi się łańcuch. Nie mam pojęcia, dlaczego. Ot, dwie zewnętrzne płytki ogniwa rozgięły się i "uwolniły" od sworznia. Pech. Jednak my przezorni jesteśmy, odpowiednie wyposażenie wozimy ze sobą. Usiadłem więc sobie obok szlaku, zabrałem się dziarsko do pracy, i już po zaledwie trzydziestu minutach, z łańcuchem krótszym o dwa ogniwa, ruszyliśmy w dalsza drogę.





    Od Lubania znów zaczął się piękny zjazd. Tym razem, "doświadczeni", nie zatrzymywaliśmy się, gdy w tym samym miejscu co poprzednio Jos poczuł spaleniznę. Dalej był spokojniejszy kawałek, hamulce ostygły same :)

    Niedaleko od początku asfaltu w Krościenku zdarzyła się kolejna przykrość, i to znowu u mnie. Tym razem kapeć, i to ten najbardziej irytujący - przycięcie felgą. Trochę mnie to zaskoczyło, bo o dobre ciśnienie w oponkach dbam, a i jeżdżę w miarę ostrożnie i delikatnie; ale faktycznie tym razem trochę mnie poniosło z prędkością i momentami bywało ostro. I znów podręczy warsztacik na skraju szlaku, wymiana dętki, i znów na rowerki :)



    W Krościenku postanowiliśmy, choć plany były inne nieco, spróbować załapać się na sprawdzony wcześniej autobus, aby podjechać po zostawiony pod przełęczą samochód. Podjeżdżający na przystanek Autosan, co zaskoczyło nas ogromnie, miał zaspawane bagażniki! Chwilę musieliśmy przekonywać szofera, ale ostatecznie zabraliśmy się na tyle z rowerkami w przejściu między fotelami. Jak za starych czasów...

    Reszta już bez emocji. Ciekawy to był, i pracowity dzionek. Jak do tej pory ta trasa była najdłuższa, i raczej już nie uda się tego wyniku poprawić. I przyznaję, wieczorem czuć było te kilometry w nogach...



    No ale przecież te właśnie kilometry pozwoliły przekroczyć jedocześnie dwa okrągłe wyniki: PIĘĆ TYSIĘCY kilometrów łącznie na nowych rowerkach, oraz DWIEŚCIE kilometrów w terenie. Podwójny powód do radości :D

    P.S. A no, i jeszcze mapka :)


    Kategoria Wypadki, Usterki, inne Zdarzenia

    Wokół podwórka, za to z wrażeniami

      d a n e    w y j a z d u 4.60 km 2.40 km teren 00:43 h Pr.śr.:6.42 km/h Pr.max:27.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Da Bull!
    Środa, 30 września 2009 | dodano: 01.10.2009

    I to jakimi!

    Wybraliśmy się najpierw na spacerek, aby pooglądać najbliższą okolicę i wypatrzyć krótką, ale ciekawą traskę techniczną. Doprawdy zadziwiony jestem wielce mnogością dróg, dróżek, ścieżek i innych deptaków przecinających pola, łąki i lasy wokół tutejszych wsi. Ale ja nie o tym miałem...





    Trasa była wyjątkowa, niezwykle różnorodna pod względem zarówno nachylenia, jak i stanu nawierzchni. W jednym miejscu środkiem nie najgorszej, choć bardzo stromej polnej drogi - trasy naszego zjazdu - szła głęboka, za to wąska i obrośnięta trawą wyrwa po wartkim potoczku.

    Coś nie bardzo wymierzyłem z jakimś kamieniem. Za mało cofnięty też byłem, zdaje się. Śliska trawka, ściśnięty hamulec, uskok kółka, i leeecę... balistycznie, wystrzelony z siodełka przez obracający się wokół przedniego koła rower. Nie pierwszyzna to; krótkie pchnięcie kierownicy, nogi wypięte z zamków i rozpostarte szeroko, aby nic nie zahaczyć, separacja od rowerka i przygotowanie do lądowania. Jeden tylko kłopocik był z lądowaniem: ziemia nie chciała się zbliżać...

    Dobrze, że punktu K na tej skoczni nie przewidziano. Przyziemienie dość brzydkie, na lewą nóżkę; w ostatniej chwili udało się ominąć dość spory głazik, coby się nie połamać. Z metr szorowania po kamieniach, górskie metody zatrzymania wyuczone jeszcze w dzieciństwie, i już po problemie. Patrzę na się: trochę krwi, przetarte gacie - zadziwiająco bez strat poważniejszych. Podchodzę więc do rowerka: Przytarty lekko jeden różek oraz obudowy jednej lampki i GPS'a. Tylko tyle? Ja to cholewcia mam fart :)

    Ale myliłby się ten, kto by myślał, że to koniec! Po kilku metrach zrobiłem dokładnie to samo :P Tym razem opóźnienie lądowania mnie nie zaskoczyło. Przyziemiłem gładko, z telemarkiem; pięć metrów dobiegu na butach i zatrzymanie na polu sąsiada. Z rowerkiem znów nic. Tym razem jednak moja psyche postanowiła dać mi pstryczka w nos i przykręciła kurek z adrenaliną. Kto to przeżył, wie, co to znaczy: drżące kończyny, brak precyzji czy nawet siły mięśni, rozmyta koncentracja, kłopociki ze skupieniem wzroku itp. OK, myślę, lekcję zrozumiałem.

    Dalej już delikatnie, powolutku, do punktu spotkania z Jośkiem i przewodniczką. Byli bardziej tym wszystkim przejęci, niż ja. Dobrze, że tego wszystkiego nie widzieli...

    Po krótkim opatrywaniu, od którego nie udało się wybronić, zjazd do sklepu. Później Jos pojechał na drugą stronę rzeki, która ciągnęła Go od dnia przyjazdu, a ja grzeczniutko popedałowałem do domciu.

    I na koniec zafundowałem sobie sukcesik: dojechałem! Na samą górę, do chatki, wdarłem się po czternastominutowej wspinaczce (z trzema przerwami), ale za to ucieszony jak dziecko z lizaczka :D

    Jos wrócił po czterech godzinach. Po zmroku. Wariat.

    P.S. Tym razem z mapką wszystko w porządku. Tradycyjnie już przerwy w zapisie to odcinki pokonane na nóżkach. Ciekawe, czy ktoś to w ogóle ogląda?...


    Kategoria Wypadki, Usterki, inne Zdarzenia

    Naprawdę ostatni

      d a n e    w y j a z d u 10.50 km 10.50 km teren 01:12 h Pr.śr.:8.75 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Da Bull!
    Piątek, 14 sierpnia 2009 | dodano: 15.08.2009

    To już naprawdę ostatni raz na trasach Sugar Bottom. Na więcej nie starczy już czasu.

    Było nieco bardziej sucho, niż dzień wcześniej. Nie wiedzieć, czemu, jechałem też ostrzej, niż zwykle. Z wymęczenia więc bardziej, a także z przegrzania, zaliczyłem moją pierwszą (i jedyną) tutejszą "glebę". A żeby było śmieszniej, wszystko się nagrywało, bo braciszek wykopał z zakamarków kamerkę zakładaną na głowę. W tym przypadku moją.

    Za jakiś czas pewnie pojawi się filmik...

    Brat mówi, że miałem bardzo duże szczęście. Przez te trzy tygodnie było tylko kilka dni na tyle mokrych, że trasy były zamknięte. To się podobno tutaj rzadko zdarza. W zeszłym roku na przykład była tu powódź stulecia. Druga w ciągu piętnastu lat :)

    Cieszę się. To było naprawdę wyjątkowe przeżycie: móc pojeździć w tak wspaniałym miejscu, na tak dobrym rowerze, w tak doborowym towarzystwie... To doswiadczenie zapamiętam na bardzi długo.


    Kategoria Wypadki, Usterki, inne Zdarzenia

    Ponownie na chodzie

      d a n e    w y j a z d u 13.71 km 0.00 km teren 00:36 h Pr.śr.:22.85 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:16.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:De Flajt!
    Wtorek, 9 czerwca 2009 | dodano: 11.06.2009

    Nareszcie!

    Rowerek złożony. Pogoda nadal kapryśna, ale prognozy na wieczorny wyjazd i poranny powrót raczej pomyślne. Nie ma więc sensu przedłużać przerwy w jeżdżeniu.

    Wskakuję więc na rowerek, i od razu szok: jejku, jak to wszystko gładko chodzi! Łańcuch nie hałasuje, przełożenia zmieniają się płynnie, cicho i szybko... Hamulce trochę słabe, ale to podobno normalne. Nawet amorek jakoś lepiej pracuje :)

    Tak byłem ucieszony, że narastający luz lewej korby nie od razu zwrócił moją uwagę. Gdy po kilku kilometrach zsiadłem z rowerka obejrzeć, co się dzieje, doznałem kolejnego wstrząsu. Luźna śruba mocująca korbę! Traumatyczne doświadczenia, niczym okrutny demon z przeszłości, od razu wyłoniły się z czeluści mej pamięci. Tak, przechodziłem już przez to. W poprzednim rowerku, dobrych kilka lat wcześniej. Wtedy, nieważne jak mocno się ową śrubę dokręciło, jakich innych czarów się dokonywało, zawsze po najwyżej kilkunastu minutach znów była luźna. A tym razem nawet nie wziąłem ze sobą narzędzi...

    Przystając więc co kawałek, aby paluszkiem śrubkę dokręcić, doczłapałem się do pracy. Tu już możliwości większe - znalazł się komplecik odpowiednich kluczy, więc i śrubka wróciła do właściwego stanu. Po dwunastu godzinach, pełen nadziei, że problem został rozwiązany, wracałem więc do domu. Nic złego się nie działo. Założyłem więc, że to już koniec złych przeżyć, i, niemal wniebowzięty, beztrosko zostawiłem rowerek samemu sobie. Jednak już kolejny wyjazd brutalnie sprowadził mnie na ziemię...


    Kategoria Wypadki, Usterki, inne Zdarzenia

    Znów "buba", i to dwa razy...

      d a n e    w y j a z d u 23.33 km 2.00 km teren 00:54 h Pr.śr.:25.92 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:9.0 HR max:178 ( 92%) HR avg:146 ( 76%) Podjazdy: m Kalorie: 1254 kcal Rower:De Flajt!
    Piątek, 15 maja 2009 | dodano: 15.05.2009

    Znów do pracy. Nieładnie się chwalić, ale średnia 29 km/h :)

    Po pracy zaś na Pola M., obgadać z kolegą jedną ważną sprawę. Że kolega raczej "spacerowy", tempo było nieskore. Za to na miejscu zdarzyło się małe nieszczęście: niezbyt starannie ustawione przy stoliku rowerki wzięły się prawie wyrżnęły. Udało się złapać, niestety odrobinę za późno. Opadło było bowiem, na skutek niekontrolowanych przemieszczeń wzajemnych, jedno z moich nowych światełek :( Na szczęście samym światełkom, jak i mojej super lampie, nic się nie stało. Nic to, doklei się, tym razem używając większych ilości taśmy :)

    Wracałem do domku sam, już po asfaltach. I choć utrzymywałem normalne ostatnio, a dość rześkie ogólnie tempo, jechało się dziwnie ciężkawo. Po dojeździe okazało się, że mam flaczka :( Na szczęście w przednim kółku, więc operacja jakby prostsza. Nic to, się rozbierze, poszuka, zaklei i złoży :)

    I tak było fajnie. A że grzebać ogólnie lubię, to zaraz się zabiorę i zrobię co trzeba. I znów będzie pięknie!

    P.S. Kółko naprawione (15 minut pracy), lampki też (3 minuty) :D A swoją drogą... Miałem w oponkę wbity malutki okruszek szkła, jakieś 3x1 mm. Oplotu chyba nie przeciął, ale trochę gumę naruszył. Da się z tym jeździć? Zobaczymy...

    P.P.S. Łącznie przekroczyło się 180 h na rowerku.


    Kategoria Wypadki, Usterki, inne Zdarzenia

    A miało być tak pięknie...

      d a n e    w y j a z d u 13.89 km 0.00 km teren 00:36 h Pr.śr.:23.15 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:8.0 HR max:148 ( 77%) HR avg:138 ( 71%) Podjazdy: m Kalorie: 623 kcal Rower:De Flajt!
    Poniedziałek, 4 maja 2009 | dodano: 05.05.2009

    Na początku było cudnie. Pierwszy raz z nowego mieszkanka do pracy. Drogi bardziej osiedlowe, więc po asfalcie, zamiast tłuc się chodnikami. Wiaterek w plecki, droga płaska, choć niezbyt równa; mimo dodatkowego, nietypowego obciążenia cięło się naprawdę zdrowo. Mimo dwóch incydentów z samochodami zajeżdżającymi drogę i dwóch świateł czerwonych po dojeździe na miejsce licznik pokazał średnią... 28,5 km/h! Toż to rekord! Co prawda dystans krótki, ledwie 7 km, ale powtarzając to w drodze powrotnej byłoby się czym pochwalić.

    Niestety, nie dane mi było to szczęście. Już na początku drogi powrotnej, może po przejechaniu kilometra, zdarzyło się nieszczęście: odpadł pedałek. Tak, po prostu odpadł. Wyglądało to tak: jeden obrót korbą - coś dziwnego; drugi - pedałek się giba; trzeci - pedałek nie łączy się z korbą. Oczywiście przegląd przełomu wykazał to, czego się można było spodziewać: zewnętrzna część matowa i prawie płaska, wewnętrzna poszarpana i błyszcząca. Znów, cholewcia, zmęczenie materiału.

    Oto widok pedałka w mniej więcej prawidłowej konfiguracji:



    A tak wygląda to teraz:



    Oczywiście z rekordu nici. Teraz należało się zastanowić, jak dotrzeć do domciu. Oczywiście spacer nie wchodził w grę - nie ta pora, nie ta pogoda, i w ogóle jakoś nie tak... Korzystając więc z obecności zatrzasku na drugim pedale zacząłem kręcić "jednonożie". Uciążliwe to było, niezbyt prędkie, i nie bardzo wygodne. Po jakimś czasie więc przypiąłem odpadniętego pedałka do drugiego buta, nasadziłem na kikutka ośki, i popedałowałem dalej. Z początku spadał co jakiś czas, ale po jakimś czasie wypracowałem metodę podciągania z dopychaniem, dzięki której udało się osiągnąć niemal normalne prędkości bez większych kłopotów :)

    I tak do domciu. Teraz trzeba będzie obejrzeć grata dokładniej. Co prawda metoda dojazdu sprawiła, że zasadniczy przełom przestał istnieć, jednak może znajdzie się jakiś karb, podcięcie, wyżłobienie itp., które mogłoby podpowiedzieć, dlaczego w ogóle doszło do takiej tragedii. No i będę musiał odkopać woreczek ze starymi częściami, i grzecznie przeprosić oryginalne pedałki. Bez zatrzasków, ale przynajmniej sprawne...

    P.S. Bonus dla kolegi


    Kategoria Wypadki, Usterki, inne Zdarzenia

    Tragedia...

      d a n e    w y j a z d u 25.38 km 0.00 km teren 01:05 h Pr.śr.:23.43 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:1.0 HR max:178 ( 92%) HR avg:151 ( 78%) Podjazdy: m Kalorie: 1373 kcal Rower:De Flajt!
    Środa, 4 lutego 2009 | dodano: 04.02.2009

    Nie chce mi się pisać...



    ... i następne. Jeśli ktoś bardzo chce oglądać. Ja nie mogę...

    Idę się upić mlekiem.

    P.S. A kalorie wpisywane w ciągu ostatniego miesiąca można o kant d... kuli znaczy się, roztrzaść. Pamiętacie wpis o resecie liczniczka? Oczywiście ja głąb wielki nie pomyślałem, że "wyzerowały" się w nim wszystkie ustawienia, w tym wiek, wzrost i ciężar rowerzysty. A ten ostatni domyślnie w liczniczku był dwa razy mniejszy, niż powinien. Biednemu zawsze oczy pod górę wiatrem w piasek... Czy jakoś tak...


    Kategoria Wypadki, Usterki, inne Zdarzenia

    Z tylnem kółkiem kłopotów ciąg dalszy

      d a n e    w y j a z d u 20.51 km 0.00 km teren 01:02 h Pr.śr.:19.85 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:-2.0 HR max:159 ( 82%) HR avg:144 ( 75%) Podjazdy: m Kalorie: 679 kcal Rower:De Flajt!
    Poniedziałek, 26 stycznia 2009 | dodano: 28.01.2009

    Brat miał rację. Starszy brat zawsze ma rację.

    Przed wyjazdem do pracy dokręciłem kontry "konusów" (dziwne słowo) na tylnej osi. Luz "podpalcowy" zniknął, jednak w czasie jazdy dalej dało się go wyczuć.

    W pracy więc dobrałem się do tego nieco dokładniej, i dokręciłem również delikatnie (1/8 obrotu) jeden z "konusów". I okazało się, że, cholewcia, wyszło ciut za mocno... Większe opory, wyczuwalne "skoki", takie tam. A najgorsze jest to, że komplet narzędzi mam tylko jeden, i akurat teraz leży w samochodzie.


    Kategoria Wypadki, Usterki, inne Zdarzenia

    Raz, dwa, raz, dwa... Próba bloga

      d a n e    w y j a z d u 20.66 km 0.00 km teren 01:04 h Pr.śr.:19.37 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:5.0 HR max:172 (%) HR avg:148 (%) Podjazdy: m Kalorie: 712 kcal Rower:De Flajt!
    Niedziela, 25 stycznia 2009 | dodano: 25.01.2009

    Wyjazd "roboczy", nieco tylko wymuszony awarią autka. Ale i tak pogoda była ładna, szkoda by było kisić się w tej blaszanej puszcze :)

    A tak w ogóle to jest to pierwszy wpis na "nowym" blogu. Zobaczymy więc, co się wklepać da, i jakie to przyniesie efekty.

    No, i wreszcie coś się zaczyna psuć. Choć właściwie chyba nie psuć, tylko zużywać. Tylna piasta mianowicie jakieś dziwne luzy nabyła nie wiadomo kiedy. Koło daje się delikatnie, paluszkami, przechylać o jakieś pół centymetra (mierzone "na oko" w okolicach opony). Efekt: dośc dziwne uczucie w zakrętach, jakby się kółko ślizgało. Chyba nie muszę opisywać, jak bardzo negatywny wpływ ma to na pewność prowadzenia. Jeśli nie będzie się za bardzo pogarszać, dojeżdżę tak do wiosny (do przeglądu "po zimie"), a jak będzie źle...


    Kategoria Wypadki, Usterki, inne Zdarzenia

    Wariacje okołozerowe

      d a n e    w y j a z d u 26.42 km 1.50 km teren 01:27 h Pr.śr.:18.22 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
    Niedziela, 11 stycznia 2009 | dodano: 12.01.2009

    Gleba, woda z solą i duuużo lodu - tak w skrócie wyglądała "wycieczka", czyli droga do i z pracy. No i zdechł mi akumulatorek :)

    Do pracy jadąc przemierzałem stoliczne chodniki przy temperaturce leciuchno dodatniej. śniegu jeszcze trochę było, choć mokry i oporny. Większość dróżek odśnieżonych zdążyła już wyschnąć. Jakież było moje zdziwienie, gry pod jednym z wiaduktów rowerek wziął i "zniknął"... spode mnie. Jak w tym dowcipie o żółwiach - "Panie, to był moment!". Jednak ten sam powód, dla którego zdarzyło się to tak szybko i niespodziewanie - "czarny lód", który tu akurat ze względu na kolor bruku był jasnoszary - sprawił, że sama gleba była praktycznie bezbolesna. Ciekawy wniosek z tego płynie: to nie sam upadek boli, tylko gwałtowne hamowanie na betonie...

    No ale przecież nie będę się szarpał na kolce z powodu jednej gleby :) Tym bardziej, że zima chyba poszła na chorobowe...

    Wracając już po nocy wszystko było na powrót zmrożone. To zadziwiające, jak wiele form może przyjąć pokrywa śnieżna po jednodniowym podtopieniu i zmrożeniu na wieczór, zależnie od tego, jak śnieg był "traktowany" wcześniej. To było niezłe wyzwanie techniczne. Pod koniec test zdały (ponownie) moje hamulczyki, w parze z oponkami zresztą, zatrzymując mnie pewnie i bezpiecznie przed wyrosłą znienacka przeszkodą drewnianą, która znikąd pojawiła się na mojej drodze by zająć praktycznie całą szerokość dość sporego chodnika.

    No i zdechł mi akumulatorek. W zasadzie to zdechły oba. Po tych pierwszych testach mogę powiedzieć, że jeden zestaw wystarcza na jakieś cztery do sześciu godzin. Mając w pamięci to, w jaki sposób całość działa teraz, mogę założyć, że po osiągnięciu sprawności, przy oszczędnych ustawieniach będę mógł korzystać z jednego "setu" przez właśnie około godzin sześć, co jest ilością na razie wystarczającą. Na wiosnę, gdy już światełko nie będzie aż tak żywotnie potrzebne, i nadejdzie pora na obmyślenie wersji nowej, pomyśli się też nad wydłużeniem tego czasu do jakichś godzin dziesięciu (na dwóch akumulatorach). I to będzie w zupełności wystarczające. Słowem - wszystko na dobrej drodze.

    ML: 903 kcal, 50%


    Kategoria Wypadki, Usterki, inne Zdarzenia