• Słoń na rowerze

  • Czyli Wielka Pędząca D**A
    ...
    dosłownie.
  • Wpisy archiwalne w kategorii

    Warsztatowe Igraszki

    Dystans całkowity:149.59 km (w terenie 6.70 km; 4.48%)
    Czas w ruchu:07:46
    Średnia prędkość:19.26 km/h
    Maksymalna prędkość:44.30 km/h
    Liczba aktywności:6
    Średnio na aktywność:24.93 km i 1h 17m
    Więcej statystyk

    Sound-based diagnostics, czyli Wyczulone Ucho Słonia w akcji

      d a n e    w y j a z d u 30.35 km 0.00 km teren 01:40 h Pr.śr.:18.21 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Der Gustav
    Środa, 24 sierpnia 2011 | dodano: 31.08.2011

    Burzowo się zrobiło. Efekt to "wielkiej wymiany mas" nad Europą - zmniejszona ekspozycja na światło słoneczne nie jest już w stanie utrzymać wyśrubowanych temperatur, a stare, zapylone i zamglone wyże też nie bardzo pomagają. Pora więc na wielką czystkę: długo utrzymywane na północnych rubieżach masy chłodnego powietrza wreszcie utorowały sobie drogę na południe. Efekt? Za dnia większa przejrzystość powietrza i "normalne" zachmurzenie; w nocy zaś... no cóż, wyraźny chłodek, coś jak "wczesne tchnienie zimy" - organizmy wygrzane latem i nadal wciąż wysoką temperaturą dzienną, nad ranem mogą trochę zmarznąć. Cenna uwaga dla tych, co wciąż pod namiotami, oraz lubiących spać przy otwartym oknie. Tak jak ja.

    Czas "czystki" - nieważne jakiej - nigdy nie jest spokojny. "Niepokój w naturze" (Hydrozagadka?): wiatr zmienny, porywisty, zachmurzenie w godzinę przechodzące od czystego nieba do wybudowanych chmur burzowych, krótko trwające, lecz intensywne ulewy... i nareszcie brak komarów! Taka właśnie była ta wycieczka. Zmokłem, i to bardzo. I zmęczyłem nieco, zwłaszcza technicznie - przy okazji wymiany dętek założyłem ponownie na "Mietka" moje "miejskie" (czyt. gładkie) opony. Jak się na tym jeździ po deszczu tłumaczyć nie trzeba. Ale za to jak cicho...

    Po przesiadce na "nowe" opony znów mogę usłyszeć każdy detal pracy mojego rowerka. I nie powiem, żeby kakofonia dźwięków towarzysząca jeździe mnie ucieszyła. Tylne okładziny hamulca do wymiany natychmiast. Pedały (znowu?) już w agonii. Tylna przerzutka, domagająca się wymiany od co najmniej roku, teraz wystąpiła z otwartą akcją protestacyjną. Ale nawet to wszystko nie jest najgorsze; szczególną troską napawają mnie dziwne, dotąd niezidentyfikowane "trzaski i stuki" dochodzące z okolic przedniego segmentu napędu...

    Tylko tylnej piasty - szczególnie zapadek w bębenku - w ogóle nie słychać. Podobno tak ma być. A przecież cały rower w czasie jazdy powinien "doskonale milczeć". Tylko wtedy wiadomo, że absolutnie wszystko jest w porządku.

    No cóż, producenci sprzętu sportowego nie przewidują udziału sportowców o masie własnej należącej do kategorii "100+" (no chyba że w rzucie młotem, podnoszeniu ciężarów i sumo); a Słoni w szczególności. Takie życie.


    Kategoria Warsztatowe Igraszki

    Trening... serwisowy

      d a n e    w y j a z d u 17.48 km 0.00 km teren 00:54 h Pr.śr.:19.42 km/h Pr.max:43.80 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Der Gustav
    Wtorek, 10 maja 2011 | dodano: 10.05.2011

    Znów, późno raczej, wybrałem się po cięzkim dniu siedzenia na tyłku na rower.

    No może nie dałbym sobie nic ucinać, ale nie zauważyłem, żeby było coś nie tak przynosząc rower z balkonu. Ani wyprowadzając na korytarz. Ani tym bardziej znosząc na dół.

    Dopiero na dole, gdy zdjąłem Mietka z ramienia, ten opadł na ziemię z takim klapnięciem, jakie podnosi ciśnienie każdemu rowerzyście. Oczywiście kapeć. No to wnosimy na górę...

    A w domku szybki trening umiejętności serwisowych: zdjęcie kółka, wyjęcie dętki, szybkie poszukiwania zapasu po całym domu, zakładanie, pompowanie, montaż. Łącznie zaledwie piętnaście minut. Niezły jestem.

    Okazało się, że stara łatka pierwotnie nie przykleiła się całą powierzchnią, a jedynie brzegami. Dziura pod nią musiała się dłuższy czas rozłazić, aż wreszcie "wyszła na dwór". Dętka więc nie nadaje się już do naprawy. Trzeba kupić nowy zapas...

    Pojechałem więc z poślizgiem, a że tym razem wyjątkowo bez obiadu, więc wycieczka krótka. Bunkrów nie było widać. Ale i tak było zaj... fajnie.

    P.S. Maks znowu "wydeptany". I to tuż przed dość długim podjazdem. Ja się chyba nigdy nie nauczę...


    Kategoria Warsztatowe Igraszki, Wypadki, Usterki, inne Zdarzenia

    A Bike is Reborn

      d a n e    w y j a z d u 16.06 km 1.00 km teren 01:00 h Pr.śr.:16.06 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Der Gustav
    Sobota, 12 marca 2011 | dodano: 13.03.2011

    I, przyznaję szczerze, najwyższy #*&%$ czas!

    Nie jest prawdą, że rowerek "narodził się" dopiero teraz. Wszak już dwa (dość odległe w czasie) wyjazdy się na nim odbyły, z dość pozytywnym rezultatem zresztą. Pora jednak coś niecoś o samym pojeździe napisać, jako że brak mu było dotychczas właściwego przedstawienia.

    Pojawienie się w otoczeniu Słonia nowego roweru, zwłaszcza w tym jakże trudnym finansowo okresie, wywołane było palącą (tak się przynajmniej wydawało) potrzebą wypełnienia pewnej znaczącej luki w dostępnych środkach transportu. Ubytek ten zaistniał w wyniku nie pierwszego już, trwałego uszkodzenia struktury poprzedniego roweru - Flajta - stanowiącego dla mnie podstawowy środek transportu i rozrywki w terenach innych, niż górski.

    Rower narodził się poprzez "operację przeszczepu kręgosłupa": prawie wszystkie pozostałe komponenty pochodzą z poprzednika; o jednym jedynym wyjątku będzie za chwileczkę. Dodać należy, iż "przekładka" była doskonałą okazją sprawdzenia stanu tychże; wnioski również w dalszej części artykułu.

    Teraz o tym, co się zmieniło, czyli "kręgosłup":



    Korzenie tej konstrukcji, dla znających temat choć trochę, są dobrze znane. Wyroby producenta ramy, firmy GT Bicycles, znane i rozpoznawalne są przede wszystkim poprzez charakterystyczne rozwiązanie górnego węzła, tzw. "trzeciego trójkąta". Taka forma połączenia ma podnosić przede wszystkim sztywność całej konstrukcji; trudno jest mi określić, w jakim stopniu osiągnięto w tym względzie sukces. Mnie natomiast do tego wyboru przekonał inny nieco detal tego samego elementu, widoczny na zdjęciu poniżej:



    Jak widać, to miejsce, które zawiodło w obu poprzednich wypadkach, tutaj wygląda zupełnie inaczej. Rura podsiodłowa nie jest dospawana "na styk" do górnej, lecz przechodzi przez nią "na wylot"; pozwala to zarówno zwiększyć powierzchnię łączenia, jak i równomiernie rozłożyć przeniesienie obciążeń pomiędzy tymi elementami. Dodatkową "atrakcją" jest fakt, że "rozcięcie" umożliwiające zaciśnięcie rury na sztycy nie znajduje się - jak w większości znanych mi konstrukcji - z tyłu, w miejscu największych nacisków przenoszonych przez sztycę, lecz z przodu, gdzie obciążenie jest praktycznie zerowe.

    Nie wiem, czy to rozwiązanie na pewno będzie w stanie poradzić sobie ze wszystkim, czym ramę tą Słoń w niedługim czasie potraktuje; jeśli jednak zawiedzie, to wszystko inne też.

    Geometrycznie rama jest niemal identyczna z poprzednią. Po złożeniu razem dolnych powierzchni główki i tylnych osi obu (już sam fakt, że się dało, zasługuje na odnotowanie), pozostałe kluczowe elementy - położenie osi supportu oraz wysokość i kąt nachylenia rury podsiodłowej - nie różniły się więcej niż 3 mm. Nie spodziewam się więc żadnych odczuwalnych różnic w "charakterze" nowego pojazdu, szczególnie że i ciężar całości wyszedł niemal dokładnie taki sam. Tutaj więc żadnych niespodzianek nie będzie.

    To, co jednak było zaskoczeniem, i wymusiło zakup nowego komponentu, to wysokość główki ramy. Okazała się ona wyższa o dokładnie 15 mm od opisu sprzedawcy (zakup w sieci) oraz, identycznego z opisem, tego samego wymiaru we Flajcie. Jak wiadomo zaś, wymiar ten jest kluczowy przy doborze pewnych innych parametrów, szczególnie długości rury sterowej widelca. Już w poprzedniej ramie wystawał on niewiele - podkładki pod mostkiem miały ledwie 13 mm. Z prostej kalkulacji widać więc, że bez podjęcia odpowiednich kroków nie dałoby się (a ściślej - dałoby, ale z niebezpiecznie wysoko założonym mostkiem) wykorzystać dotychczasowego amortyzatora. Po pewnych kłopotliwych poszukiwaniach udało się jednak znaleźć rozwiązanie - łożyska sterowe, które znacznie mniej wystawały z główki ramy. W rezultacie tego jedyną - poza ramą - zmianą w nowym rowerze są "stery" firmy FSA, o wdzięcznej nazwie... i tu zagwozdka, bo jakiejś lotniczej, ale nie ma ich już w sprzedaży (poprzedni rocznik czy cuś...), więc nie mogę sprawdzić żeby sobie przypomnieć. W każdym radzie działają.

    Samo przekładanie całej reszty było "czystą" przyjemnością. Trochę szmatką tu, trochę smaru tam... "warsztatowe igraszki" w sterylnej postaci. Największe przejścia miałem z doborem długości pancerzy linek, bo przecież z ramą nie było "wzorca", z którego można by ściągać. Po pierwszych wyjazdach okazało się, że odcinki przy samej kierownicy zostawiłem stanowczo zbyt długie, co nie dość że psuło efekt estetyczny i użytkowy, to jeszcze... utrudniało ruchy kierownicą! Na szczęście wszystko już wróciło na miejsce.

    Wyjazdów rowerek odbył już trzy, we wszystkich spisując się względnie nieźle. Owszem, to i owo się jeszcze regulowało, ale na to nie ma rady. Żeby coś "dopieścić", trzeba to najpierw sprawdzić. Okazało się przy okazji, że tylna przerzutka - wysłużony już (6k km) LX - jest już tak pogięta i rozklepana, że nie pozwala korzystać z dwóch największych zębatek. Cała reszta jak na razie radzi sobie nieźle - nawet przednie Alivio, po którym nie spodziewałem się aż takiego przebiegu.

    Z tą tylną przerzutką to też trochę kłopot. W sumie można wymienić, ale... w tym rowerze napęd jest nadal 8-rzędowy (kaseta również LX, ale wymieniana nie tak znowu dawno). W sumie można jeszcze nabyć takie, ale... no właśnie, wiecznie dostępne nie będą, szczególnie w grupach o "wyższej" wytrzymałości, czyli niezbędnych dla spokoju ducha wymagającego jednak Słonia. No ale przecież przejście na "9" nie jest takie proste - wymaga wymiany: piasty koła, kasety, przerzutki i manetki co najmniej; dobrze by było wymienić też łańcuch, a dalej drugą manetkę i przerzutkę. A na takie fanaberie pozwolić sobie na razie nie mogę.

    I tyle by tego było. Sam wyjazd, poza tym, że w ogóle się odbył, niczym szczególnym się w historii nie zapisał. Ot, taki "spacer po mieście", żeby trochę rozruszać stare kości po nieprzyzwoicie długiej przerwie; sprawdzić dopasowanie ciuszków, czy aby po zimie nie zrobiły się tu i ówdzie przykuse; no i przede wszystkim odetchnąć świeżym rześkim powietrzem, póki jeszcze można - wiosna zdaje się galopować dziwnie prędko w tym roku, i ani się człowiek zorientuje, a znów będzie nieludzki upał...

    Więcej ciekawostek z życia "ssaków wielkich" obiecuję następnym razem.


    Kategoria Jazda Próbna, Warsztatowe Igraszki

    Oblot po przeglądzie

      d a n e    w y j a z d u 30.27 km 5.70 km teren 01:26 h Pr.śr.:21.12 km/h Pr.max:34.90 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:De Flajt!
    Sobota, 29 maja 2010 | dodano: 29.05.2010

    Doczyściłem Flajta. Nie było z tym dużo roboty, ale i czas nie rozpieszczał nadmiarem.

    Przede wszystkim rozebrałem główne komponenty (koła, siodełko, łańcuch, korby i support), aby dało się to porządnie umyć w wannie. Bardziej rozbierać nie było potrzeby - tym razem aura na trasie maratonu nas oszczędziła. Oczywiście starannie przemyłem napęd, łącznie z odtłuszczaniem i ponownym smarowaniem; reszta jednak obyła się o wodzie i szmacie. Z części nie zdjętych z roweru szczególnie potraktowałem tylko zadnią przerzutkę - szkoda by było rolkami zawalonymi starym smarem upaćkać czyściutki łańcuch.

    Wybrałem się na północ, na Bemowo, do Kasiowej pracy. Na kawkę. Przyjemnie było znów odwiedzić normalne lotnisko. Na czas pogaduszek rowerek postawiłem pod ścianą, ale za to w zacnym towarzystwie:



    Dalej pojechałem wokół lotniska, przez lasy, poszukując wygodnej drogi z "łosiowego miejsca spotkań" (do którego jakoś regularnie nie udaje mi się trafić) na południe. A w zasadzie drogi odwrotnej, ale w ten sposób szuka się łatwiej :) I znów trochę porypałem, końcówkę leśnej drogi zaliczając ścieżką wzdłuż jakichś torów. Znaczy "ścieżką" raczej, bo choć na pewno tam była, to chyba nie pamiętała już żadnego roweru. A i pieszych nieszczególnie.

    Reszta to już asfalty, prawie dokładnie na południe - z niewielkim błądzeniem po "starym" Ursusie - do domku. Oblot się udał, wszystko gra jak należy. Na dziś wystarczy.


    Kategoria Warsztatowe Igraszki

    Skleroza nie boli, ale swoje robi

      d a n e    w y j a z d u 52.23 km 0.00 km teren 02:31 h Pr.śr.:20.75 km/h Pr.max:44.30 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:De Flajt!
    Sobota, 8 maja 2010 | dodano: 09.05.2010

    Przez cały tydzień grzebałem w rowerkach. Pogody i tak nie było.

    Byk uzyskał nową przednią nóżkę. Ładną taką, "hardkorową". I hamulce, wcześniej jeżdżące na rowerku Wielkiego brata, teraz będą usiłowały zatrzymać mnie. Zobaczymy. Poza nieco zbyt krótkim przewodem hamulca tylnego brak większych trudności.

    Z Flajtem było gorzej. Miał otrzymać nowy support, wraz z korbami i zębatkami. Wszystko byłoby ok, gdyby nie to że stary się uparł i nie chciał wyleźć. Długo musiałem go przekonywać. Ostatecznie się poddał. W sumie nawet nie był taki zły, jakieś fajne łożyska w nim są, i w ogóle... Jak się już doczyści to pomyślę, co z nim zrobić. Szkoda by było zmarnować.

    Ale największe jazdy były z ustawianiem przerzutki. Nowe zębatki, zwłaszcza największa, są nieco większe niż stare. I bardzo dobrze, zdecydowanie zbyt często jeździłem na najszybszych przełożeniach. Trzeba więc było nieco przesunąć przerzutkę w górę, aby nie ocierała o zęby. Później się okazało, że mimo wrzucania łańcucha na największy tryb, klatka przerzutki nadal o niego ociera. Wiele sztuczek próbowałem zastosować, ostatecznie jednak pomogło... wyprostowanie dość dawno temu wygiętej klatki :) Teraz powinno być super.

    Okazja do przetestowania nadarzyła się bardzo szybko - w trzy kwadranse po zakończeniu prac wyjechałem na Nocną Masę Krytyczną. Z tego całego wrażenia i pośpiechu nie wziąłem ze sobą... narzędzi. I później przyszło mi odpokutować...

    Pierwsze wrażenia fantastyczne. Korby, choć 5mm krótsze od poprzednich, kręcą wspaniale. Łożyska pracują doskonale płynnie. Zębatki szybko i pewnie zbierają i oddają łańcuch przy zmianie przełożeń. No bajka po prostu. I te prędkości! Na największym trybie z przodu mniej więcej 4-5km/h więcej, niż na starym zestawie. O to właśnie się rozchodziło.

    Ale oczywiście brak narządów musiał mnie pokarać. Po mniej więcej 10km odkręciła się śruba mocująca lewą korbę, a w tym systemie również oś i prawą wewnątrz supportu. Na szczęście ludzików było sporo, odpowiedni klucz się znalazł. Ale głupio było... Po następnych dziesięciu, sporym kawałku grzania pod trzy dychy i ostrym podjeździe przy lasku Kabackim znów dla pewności ją dokręciłem (była lekko luźna), a po dojechaniu KEN'em i starymi ścieżkami moich dojazdów do pracy w okolice metra Wilanowska odłączyłem się w stronę domciu. Masa miała jeszcze kawał w planach, ale już nie chciałem nadużywać uprzejmości, ani też ryzykować zgubienia tej jednej, dość specyficznej śrubki.

    Do domciu dojechałem bez przebojów koło trzeciej nad ranem. Śrubka sprawdzona narządem siedzi mocno; raczej nie powinna już sprawiać problemów. Za oknem zaczęło się powoli rozjaśniać. Dni coraz dłuższe...


    Kategoria Masa Krytyczna, Warsztatowe Igraszki, Jazda Próbna

    TO żyje!!

      d a n e    w y j a z d u 3.20 km 0.00 km teren 00:15 h Pr.śr.:12.80 km/h Pr.max:36.90 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:De Flajt!
    Poniedziałek, 8 marca 2010 | dodano: 08.03.2010

    Ale co to za życie... Ze zbyt długiego zimowego snu dziś właśnie obudził się De Flajt. Sukces ten jednak przyprawiony jest nutką goryczy; rowerek nie tylko nie jest w pełni sprawny, ale również aby mógł w ogóle jeździć, dawcą jednego ważnego "organu" musiał zostać Byczek.

    "Krótki" raport z zajęć warsztatowych.

    Gdzieś w grudniu, gdy już jasnym się stało, że dalsza eksploatacja Flajta z jego fabrycznym amorkiem grozi śmiercią lub kalectwem, zabrałem się za jego "przegląd zimowy". Rozbieranie szło szybko, bo i nad czym się tu głowić? Kolejno z rowerka spadły, i następującej obróbce zostały poddane:

    - Łańcuch - kupa smaru, upaćkane wszystko, co się tylko dało, ale zapinka ułatwiła sprawę. Ponownie spięty już poza rowerkiem łańcuszek wylądował na kilka dni w "kąpieli dieslowej". W jej trakcie przeczyszczony szczotą. Następnie wyjęty i wysuszony.

    - Koła - prosty, "sportowy" temat. Natychmiast do wanny, gdzie pod delikatnym strumieniem ciepłej wody oraz przy zastosowaniu miękkiej szmatki pozbyły się błotka, piachu, kurzu itp. Dalej demontowane nie były - stosunkowo niedawno przydarzyła się im wymiana kulek i wewnętrznych bieżni; luzów też nie zdążyły złapać, więc raczej potrzeby nie było. Tylne koło, a konkretnie wielotryb, dodatkowo zaliczył "wydieslowanie" pędzelkiem, aby pozbyć się tego, co wlazło pomiędzy tryby i smarem z łańcuszka się posklejało. Wytarcie, wysuszenie, odstawienie.

    - Przerzutki - obie, po zdjęciu, wymyte w wodzie, a następnie w dieslu. Przednia po wysuszeniu przesmarowana i odłożona. Tylna zaliczyła nieco więcej - rozebrane zostały i szczególnie potraktowane rolki napinacza. Po zaaplikowaniu odrobiny smaru na osie rolek i w mechanizm przerzutki całość złożona i na półkę.

    - Korby - razem z pedałami i zębatkami. Zębatki odkręcone od korby, pedały nie. Całość umyta wodą, zębatki również... tym, co cała reszta. Przy okazji dało się zauważyć spore ich zużycie. Zanotowano; części do szafy.

    - Siodło wraz ze sztycą - wyjęte z ramy i pod prysznic. I tyle wystarczy.

    - Kierownica - tu trochę się namęczyłem. Linki od przerzutek były już odkręcone wcześniej, ale nie uśmiechało mi się dłubanie w hamulcach. Odkręciłem je więc w całości od ramy, i z takim "pająkiem" powędrowałem do łazienki. Znów szmatka w ruchu, suszenie i półeczka.

    - Amorek - nieszczęsny XCR, który był łaskaw dokonać żywta. Umyty i wytarty czeka na... nie wiem w zasadzie, na co. Najpewniej posłuży za "pomoc naukową". Wszystko, co wisiało na rurze sterowej amorka, odłożone na półeczkę w oczekiwaniu na zmiennika.

    I to w zasadzie wszystko; zostałem w tym miejscu z "gołą" ramą, w której nadal tkwił szczelny support, którego wolałem nie wyciągać (zresztą co mu się może stać, szczelny jest), oraz "kielichy sterów", których nawet nie miałbym czym wyjąć. I taką całość również poddałem procesowi mycia, suszenia i półkowania.

    W takim stanie rowerek przeleżał trzy miesiące mniej więcej, aż wreszcie "zmiany w sytuacji geopolitycznej" umożliwiły, ale i umotywowały zabranie się za montaż. A przebiegał on w niemal odwrotnej kolejności, skomplikowany nieco regulacjami itp., ale wszyscy wiedzą, jak to wygląda, więc skupię się tylko na tym, co w jego trakcie odkryłem.

    - Amorek - tu żadnych sensacji. Przełożony z Byka, RS Recon. Ładna rzecz, jak się okazało dokładnie o długości poprzedniego, więc... no właśnie. Rura sterowa okazała się być o milimetr czy dwa dłuższa od wcześniejszej. W efekcie musiałem dokupić sobie pierścionek dystansowy, żeby dało się w ogóle całość zmontować.

    - Kierownica - pełen spokój. Pozbyłem się ostatecznie pozostałości po starym liczniczku.

    - Siodełko - jak wyżej. Grzecznie wlazło na miejsce.

    - Korby - tu się zaczęły przysłowiowe schody. Gniazda osi supportu (nieszczęsne "kwadraty") wyrobione dość znacznie. Założyć się dało, ale trzeba o tym pamiętać przy okazji jakiejś gwiazdki, czy czegoś tam... Do tego zębatki - tak koszmarnie wyrobione, zwłaszcza środkowa, że... szkoda gadać. Ale jak mus to mus.

    - Koła - wlazły nie stawiając oporu

    - Łańcuch i przerzutki - opisuję jednocześnie, bo razem zakładane. Wyszło na to, że zarówno ramka przedniej, jak i wózek tylnej nieco są pogięte, ale dało się wyregulować. Gorzej z łańcuchem. Na dużej zębatce z przodu wzdłuż połowy jej obwodu jego "rozciągnięcie" jest tak duże, że ostatnie ogniwa właściwie w ogóle nie wchodzą między zęby. W sumie nie powinienem się dziwić: 5 kkm to dystans niemały, a jeszcze przy moim deptaniu... Niniejszym ten właśnie element trafił na pierwszą pozycję listy zakupów. O ile jakiekolwiek zakupy będą miały miejsce...

    Po złożeniu całości okazało się na koniec, że występuje jakieś dziwne "bicie" w okolicach tylnej piasty, którego pochodzenia na razie nie udało się ustalić; jak również na najmniejszej tylnej zębatce daje się słyszeć równie tajemniczy, grzechoczący odgłos. Będą one przedmiotem dalszego śledztwa.

    Jazda próbna, której zresztą dotyczy ten wpis, wykazała, że "generalnie jeździć się da, ale każde mocniejsze nadepnięcie powoduje przeskok łańcucha; winnym tego zjawiska zdają się być po pierwsze nazbyt zużyty łańcuch, po drugie zaś zużyte zębatki przednie. Żadnych oscylacji wywołanych biciem piasty ani dziwnych odgłosów pedałowania nie zauważono."

    No więc jeszcze trochę będę się musiał pomęczyć. Ale światełko w tunelu już widać. Oby to tylko nie był pośpieszny...


    Kategoria Jazda Próbna, Warsztatowe Igraszki