• Słoń na rowerze

  • Czyli Wielka Pędząca D**A
    ...
    dosłownie.
  • Wpisy archiwalne w miesiącu

    Lipiec, 2008

    Dystans całkowity:450.16 km (w terenie 1.60 km; 0.36%)
    Czas w ruchu:21:13
    Średnia prędkość:21.22 km/h
    Liczba aktywności:18
    Średnio na aktywność:25.01 km i 1h 10m
    Więcej statystyk

    Znowu nuda

      d a n e    w y j a z d u 26.94 km 0.00 km teren 01:14 h Pr.śr.:21.84 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
    Środa, 30 lipca 2008 | dodano: 31.07.2008

    Znowu nuda

    I znów nic ciekawego. Wsiadłem, pokręciłem, zsiadłem, odpracowałem swoje, wsiadłem, pokręciłem w przeciwnym kierunku, zsiadłem, poszedłem spać.

    Jedyne, co odróżniało ten wyjazd od poprzednich, to oddanie kolejnego fragmentu jezdni na ul. Poleczki. Niestety, alejka rowerowa, idąca wzdłuż tej ulicy, nadal jest w stanie całkowicie niejezdnym. Zresztą ig-nobla powinien dostać ten, kto wymyślał jej przebieg - no kto normalny puszcza alejkę rowerową z jednej strony drogi, po 300 m przerzuca ją na drugą, żeby po następnych 200 m wrócić znów na tę pierwszą? Przecież wszyscy i tak będą jeździć po jednej stronie drogi, siłą rzeczy korzystając z chodnika lub asfaltu...

    Ech... tych "geniuszy" należałoby puścić czasem po ich własnych "pomysłach" z kawałkiem mięcha na tyłku i głodnym psem za nimi. Może by się czegoś nauczyli...

    Podsumowanie: 1382 kcal, w jedną 55%, w drugą 60%. Kończy się miesiąc. Teoretycznie (wg "pasków") już teraz wynik lepszy niż w poprzednim, ale tak po prawdzie mam jeszcze dwa dni do zamknięcia pełnego drugiego miesiąca posiadania rowerka. Zresztą, czy poprawienie wyniku oznacza, że mam przestać?



    Ciekawe przypadki

      d a n e    w y j a z d u 30.71 km 0.00 km teren 01:28 h Pr.śr.:20.94 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
    Wtorek, 29 lipca 2008 | dodano: 30.07.2008

    Ciekawe przypadki

    Znów wyjechałem do pracy wcześniej i udałem się w przeciwnym kierunku. Tym razem jednak zagadnięty zostałem (w czasie jazdy!) przez jakąś parę podróżującą samochodem "czy na Kraków to jedziemy w dobrym kierunku?" No cóż, nie miałem serca ich tak zostawić - zważywszy, że podróżowali właśnie Trasą Siekierkowską na północny wschód - gdyż z takimi zdolnościami nawigacyjnymi równie dobrze mogli by trafić na Marsa!*

    Mimo iż nawigacyjnie dojazd ode mnie do wylotu na Kraków nie należy do najtrudniejszych, chwilkę mi zajęło wyjaśnienie im, na którym dokładnie skrzyżowaniu mają skręcić w prawo. No cóż, zajęło mi to chwilę na tyle długą, że musiałem zrezygnować z dalszej turystyki i skierować się już bezpośrednio do pracy.

    Przy okazji przypomniałem sobie inny przypadek, który wydarzył się dokładnie w tym samym miejscu kilka dni wcześniej. Otóż: chodnik wraz ze ścieżką rowerową ma w tym miejscu sporą szerokość - jakieś 5 m, może nawet trochę więcej. Podzielony jest równo, lewa połowa dla rowerzystów, prawa dla pieszych. Wracając z dość długiej wycieczki spotkałem tam pewną młodą parę przechadzającą się z psem: ona, wraz z czworonogiem, idąca przy prawym skraju chodnika, on, wykonując dziwne ruchy rękami, idący przy lewym skraju ścieżki rowerowej. Gdybym wcześniej nie miał własnych doświadczeń ze zwierzętami, w życiu bym nie pomyślał, że łączy ich... pułapka na rowerzystów, w postaci cienkiej czarnej linki! Samej linki nie zobaczyłem wcale, nawet mijając tę dość niefrasobliwą grupkę. O prawdziwości moich podejrzeń poświadczył dźwięk, jaki wydaje "automat zwijający" owej linki - dość popularny wśród właścicieli wymagających wyprowadzania czworonogów - dochodzący z okolic dłoni owego chłopca, którego dla własnego bezpieczeństwa wolałem ominąć "po trawce".

    Wracając z pracy skorzystałem z "uprzejmości" pewnej betoniarki, która "pociągnęła" mnie przez prawie całą długość ul. Poleczki z prędkością dochodzącą do 45 km/h. Odjechała mi dopiero na końcu tej ulicy, gdzie ostatnio oddano do użytku drugi pas jezdni, i gdzie owa betoniara mogła rozwinąć nieco większe prędkości. Mi niestety "zabrakło pedałków" - przełożenia w moim rowerku nie należą do szybkich. Ale w końcu nie po to był ten rowerek kupowany :-)

    Wspominając w poprzednim wpisie o gadżetach zapomniałem dodać najważniejszego: chusty uniwersalnej na głowę. Jest to gadżet niezwykle mi potrzebny ze względu na dość intensywne pocenie. Bez niego nawet krótkie wycieczki musiały być co jakiś czas przerywane w celu wytarcia potu zalewającego mi oczka - noszę niestety patrzałki korekcyjne, więc takie wycieranie w czasie jazdy nie należy do najłatwiejszych. A teraz? Jak ręką odjął! Zero problemu! I chyba właśnie dlatego czasem o niej zapominam... Dokupiłem też czapeczkę "składaną", bo w tej chustce wyglądam co najmniej dziwnie. Czapeczka niby normalna, ale daszek ma przedzielony na pól, dzięki czemu daje się ją złożyć i schować do kieszeni :-) Przydatne. Zwłaszcza jak się nie ma kieszeni.

    Magiczny liczniczek: 1458 kcal, w obie strony 55%

    * - dla niewtajemniczonych: Trasa Siekierkowska na północnym wschodzie kończy się wylotem na ul. Marsa



    Żadnej turystyki, czysta jazda

      d a n e    w y j a z d u 20.83 km 0.00 km teren 00:58 h Pr.śr.:21.55 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
    Niedziela, 27 lipca 2008 | dodano: 27.07.2008

    Żadnej turystyki, czysta jazda

    A dzisiaj zrobiłem sobie psikusa i pojechałem... pojeździć :-)

    Rano, po pracy, bezczelnie poszedłem spać. Ominęło mnie przez to ciekawe spotkanie w wąskim gronie miłośników 8 kółek (po cztery na stopę), ale później się okazało, że bez mojej obecności spotkanie się nie odbyło. Chyba powinienem czuć się winny, co? Nic to, jak mawiał Pan Zagłoba. Obudziłem się o dość wczesnej porze, mianowicie koło godziny 14, i natychmiast stwierdziłem, że panujące na zewnątrz warunki absolutnie nie nadają się do życia. Wyczekałem więc cierpliwie do godziny 20 i wytaszczyłem na dwór rowerek.

    Wycieczka nie miała żadnego głębszego sensu. Ot, po prostu chciałem się pokulać w bliżej nieokreślonym kierunku, dla czystej przyjemności jazdy. Ponieważ nie ma więc o czym pisać, napiszę o tym, jak bardzo gadżeciarstwo wpływa na moje rowerowe "ja i okolice".

    Pierwszym zakupem gadżeciarskim był oczywiście rowerek. Jejku, nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę że go mam. Ale nie byłbym sobą, gdybym uznał, że wyrób "prosto ze sklepu" jest dla mnie wystarczającym. Z całej masy dodatków najczęściej używanym okazał się liczniczek, dzięki któremu w ogóle zjawiłem się w kręgach Bikestats. Nie do przecenienia są również światełka, które (pomijając już wymagania przepisów) znacznie poprawiają moje poczucie bezpieczeństwa. No i fajnie świecą :-) O takich rzeczach, jak bidon czy błotniki, nie ma co wspominać. Bardziej się przydają niż cieszą, i dziwnym by było, gdyby ich nie było.

    Później przyszedł czas, żeby nieco zadbać o siebie, a konkretnie o jakieś nadające się do jazdy okrycia wierzchnie. O zaletach polarka gdzieś już pisałem. Naprawdę trudno wyrazić, jaką przyjemność sprawia niemarznięcie w czasie porannych powrotów z pracy. No a poza tym jest taki fajnie czerwony... Do tego przyszły rękawiczki, o których, dla odmiany, trudno coś powiedzieć. Jakby lepiej trzyma się kierownicę, ale czy to do końca prawda... Pelerynki przeciwdeszczowej nie miałem okazji przetestować do dzisiaj. I niech tak zostanie.

    Następnie przyznałem się do zanabycia pulsometru. Ciekawe urządzenie. Nie do końca rozumiem czasami, co się dzieje, ale myślę, że to kwestia ilości wiedzy. Domyślam się, że sporą rolę grają tu pewne czynniki zewnętrzne, jak pogoda, pora dnia, stan i zawartość żołądka itp... Dokonałem też wtedy innego zakupu, do którego się nie przyznałem - "spodenki z pieluszką". Ciekawy wynalazek. Co prawda jak dotąd nie doszukałem się jakichś istotnych korzyści z posiadania samej "pieluszki", z samych spodenków zadowolony jestem bardzo. Głównie dlatego, że nie spadają :-) ale również dlatego, że nie utrudniają pedałowania, tak jak to miały w zwyczaju moje wcześniejsze "doróbki" z poobcinanych powyżej kolan dżinsów.

    Plecaczek wielbłąda. O, to była rewolucja. Przyzwyczaiłem się do niego bardzo. Muszę przyznać, że to dobry wynalazek - łatwo się korzysta, dużą ma pojemność... O wiele rzadziej teraz suszy mnie w czasie jazdy. A że zwykle w woreczku mieści się mieszanka woda/Powerade, więc i pewnie pomaga to trochę w nieco dłuższych wyjazdach. Co prawda nie da się do niego za bardzo wlać czegoś innego, ale na inne płyny nadal mam bidon :-)

    No i wreszcie buciki. Wyjątkowe jak dla mnie. Zwykle zwykłem chodzić w skórzanym obuwiu czarnym, czasem nawet dość ciężkim. Jednak te buciki naprawdę fantastycznie się spisują. Już nie męczy mnie ból stóp po wyjazdach dłuższych niż 30 minut. Dużo przyjemniej się pedałuje "normalnie", dużo łatwiej depnąć trochę mocniej czy stanąć na pedałkach... Tak, to było naprawdę potrzebne. Teraz wielką niewiadomą są pedałki (gdzieś w drodze do mnie), które podobno mają "wynieść doznania rowerowe na niebotyczne wyżyny" :-) No zobaczymy.

    Uff, ale się rozpisałem. I w sumie nie wiem po co, nikt tego nie czyta... Ale ja lubię sobie popisać. Tylko rzadko mam o czym...

    P.S.
    A no, i wyniku z Magicznego Liczniczka nie nie wpisałem:
    1089 kcal, 55%, 157 max bpm, 141 średnio. Tym razem nie było żadnych niespodzianek. Nie to, co wczoraj...



    Dwa Światy...

      d a n e    w y j a z d u 26.69 km 0.00 km teren 01:15 h Pr.śr.:21.35 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
    Sobota, 26 lipca 2008 | dodano: 27.07.2008

    Dwa Światy...

    Ciekawych zjawisk ciąg dalszy.

    W bucikach jeździ się nadal bardzo dobrze, choć odnoszę niejasne wrażenie, że są trochę za wąskie. Ciekawe, czy da się to jakoś poprawić? Poza tym w tej materii nie mam żadnych zastrzeżeń.

    Dziwne rzeczy działy się z moim serduszkiem.

    W drodze do pracy, mimo niezbyt intensywnego wysiłku (czyli takiego jak zwykle) tym razem tętno utrzymywało się na jakichś niebotycznych poziomach: maks 179 bpm, średnio 157. I nawet przerwy w pedałowaniu (np. na czerwonych światełkach) nie były w stanie jakoś istotnie tego tętna obniżyć. W rezultacie Magiczny Liczniczek zanotował dość dużą ilość spalonych kalorii (888 kcal), ale tylko 45 procencików.

    W drodze powrotnej było zaś wręcz przeciwnie: nie miałem siły (dosłownie) "wypchnąć" tętna powyżej 150 bpm na dłużej niż kilka sekund. Rezultat: 154 bpm maks, 133 średnio, 636 kcal i 60%. Szczególnie warte odnotowania jest to, że w obie strony jechałem niemal dokładnie tyle samo czasu (o tym, że tą samą drogą, chyba nie muszę wspominać).

    Prawda, że zadziwiające? Zupełnie jakby oba przejazdy miały miejsce w innych światach, gdzie obowiązują zupełnie inne prawa fizyki i biologii...

    A w ogóle to w sobotę był piękny dzień na jazdę rowerkiem. Szkoda, że inne obowiązki nie pozwoliły mi na dłuższą wycieczkę. Tym bardziej, że znów miałem kilka dni przerwy...

    Może uda się w niedzielę, choć będzie okrutnie gorąco. No ale spróbujemy pod wieczór coś wykombinować. W końcu zbliża się koniec kolejnego miesiąca, a mnie brakuje 100 km aby poprawić poprzedni wynik...



    Jazda próbna 3

      d a n e    w y j a z d u 28.92 km 0.00 km teren 01:20 h Pr.śr.:21.69 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
    Wtorek, 22 lipca 2008 | dodano: 23.07.2008

    Pierwszy odcinek jazdy w nowych bucikach był totalnym, niestety negatywnym, zaskoczeniem. Jednak później się okazało, że to głównie moja wina - po części pizza wciągnięta tuż przed wyjazdem, po części nóżki nie przystosowane do nowych bucików. Nie bez znaczenia był też fakt, że buciki te w jakiś sposób wymuszają inną nieco pozycję całej nogi, do czego również nie byłem zbyt przyzwyczajony. Poza tym buciki mają dużo twardszą podeszwę niż to coś, w czym jeździłem dotychczas, co wywołało dość dziwne zjawisko - początkowo nie mogłem w ogóle wyczuć, w jakim miejscu znajdował się pedał względem stopy...

    W drodze powrotnej jednak większość z tych kłopotów zniknęła bez śladu. Jechało się po prostu fantastycznie. Tym bardziej, że drogi znów były puste :-) Teraz może być już tylko lepiej. Z niecierpliwością czekam więc na idące już powoli do mnie pedałki :-D

    1652 kcal, 50% z pizzą w brzuszku i 60% bez.

    P.S.
    O kurcze... zabrakło 780m do kolejnego święta...


    Kategoria Jazda Próbna

    Mizera...

      d a n e    w y j a z d u 15.63 km 0.00 km teren 00:48 h Pr.śr.:19.54 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
    Poniedziałek, 21 lipca 2008 | dodano: 21.07.2008

    Mizera...

    Dzisiejszy wynik jest tak mizerny, że nawet nie ma o czym mówić. Ale za to mam buciki! Poza tym tylko garsteczka danych:

    805 kcal, w obie strony 60%. Nie wiem, czy uda się więcej. Ale będę próbował.



    Wizyta u zapomnianej...

      d a n e    w y j a z d u 29.01 km 0.00 km teren 01:21 h Pr.śr.:21.49 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
    Niedziela, 20 lipca 2008 | dodano: 20.07.2008

    Wizyta u zapomnianej...

    Zaniedbałem Syrenkę. Oj, jak ja haniebnie Ją zaniedbałem. Koniecznie więc musiałem Ją dziś odwiedzić. Zresztą i tak ostatnio mało jeździłem "turystycznie", poprzestając li tylko na dojazdach do pracy. Błąd. Już naprawiony.

    Ponownie dojechałem dziś do owego zadziwiającego mostu, gdzie na górnym poziomie jeżdżą samochody, na dolnym zaś tramwaje i rowerki. Zresztą, jak się dziś zorientowałem, przechodzi tamtędy rowerowy szlak turystyczny (czarny). Mostek ten wygląda mniej więcej tak:



    W drodze do mostku zboczyłem trochę do Parku Praskiego, ale mimo iż strasznie mi się podobał, nie znalazłem w nim żadnego miejsca, które nadawałoby się na ładne zdjęcie. Ładne zdjęcie zaś udało mi się zrobić na wspomnianym wyżej moście, a wyglądało tak:



    Zresztą w owym parku trochę się zgubiłem, i dłuższą chwilę zajęło mi odnalezienie właściwej drogi - czyli na zachód.

    Następnie wzdłuż lewego brzegu Wisły, tyle że "pod prąd", udałem się do mojej znajomej - Syrenki. Dziś wyglądała ślicznie w świetle zachodzącego słońca. Jej buzia po prostu mnie urzekła. Zresztą popatrzcie sami:



    Czyż można się nie zakochać?

    Magiczny Liczniczek podsumował wyjazd tak: 1500 kcal i 55%. Jednak wkradł się tu pewien dość istotny błąd, gdyż na odcinku od mostu do Syrenki liczniczek nie mierzył tętna, a więc zapewne nie dodawał kolejnych spalanych gramów i nie uwzględnił ich w średniej. Trochę szkoda, że to przeoczyłem. Będę zwracał większą uwagę.

    Korzystając z dobrej woli prof. Google namierzyłem sklep z bucikami, które by mnie interesowały. Okazało się, że jest... dwie ulice od mojego domku :-) i na szczęście jest czynny do 20, więc będę mógł się do niego pofatygować po pracy. Od jutra więc znacznie powinien poprawić się komfort moich "podróży". O ile w sklepiku będzie rozmiar "kajak+"...



    Leń

      d a n e    w y j a z d u 22.69 km 0.00 km teren 01:02 h Pr.śr.:21.96 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
    Piątek, 18 lipca 2008 | dodano: 19.07.2008

    Leń

    Tym razem wylazło ze mnie lenistwo. Ale fajnie było :-)

    1216 kcal, w obie strony 55%.



    Jak nie urok...

      d a n e    w y j a z d u 26.78 km 0.60 km teren 01:15 h Pr.śr.:21.42 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
    Czwartek, 17 lipca 2008 | dodano: 17.07.2008

    Jak nie urok...

    Do pracy zaspałem. Po pracy zasypiałem na stojąco. Dla własnego więc bezpieczeństwa skróciłem wyjazd.

    1394 kcal, 55 i 60%. Najwyraźniej wyższe procenty wychodzą przy bardziej równomiernej jeździe (max bpm możliwie zbliżone do średniego).



    Mała sztuczka

      d a n e    w y j a z d u 39.32 km 0.00 km teren 01:50 h Pr.śr.:21.45 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
    Poniedziałek, 14 lipca 2008 | dodano: 15.07.2008

    Mała sztuczka

    "Jutro" z poprzedniego wpisu nie weszło w życie z powodu pogody.

    Tym razem byłem strasznie przebiegły. Wyjechałem do pracy 40 minut wcześniej niż zwykle, i udałem się w przeciwnym kierunku :-) Po 5 km zawróciłem i już bez zbędnych manewrów (no, może poza przejazdem przez Ursynów) udałem się w stronę celu podróży. Tym oto magicznym sposobem ponownie rozciągnąłem przestrzeń między moim domem a miejscem pracy, osiągając łącznie niemalże równe 40km.

    Chciałem tę sztuczkę powtórzyć w drodze powrotnej, ale byłem zbyt zmęczony. Może następnym razem.

    Łącznie 2188 kcal, w jedną stronę 45%, w drugą 60%. Muszę przyznać, że powrót był znacznie bardziej równy. W drodze "tam" zdarzył mi się krótki moment, gdy dociskając dość zdrowo podniosłem tętno ponad 170 bpm (przy czym wyraźnie czułem, jak uchodzi ze mnie chęć do życia i reszta wody), wracając zaś raz że miałem znacznie bardziej pustą drogę, a dwa że zadbałem o brak "przystanków". Może tu jest klucz do sukcesu, wyrażonego wzrostem procencika?

    Jeszcze kilka testów trzeba będzie zrobić. Cel - regularne utrzymywanie 70%. A przy okazji: znów podniosłem sobie zakres tętna. Teraz górna granica to 150 bpm. I to chyba jest to, co mi odpowiada - nie muszę się jakoś szczególnie hamować, ale też nie mam potrzeby zbyt mocno deptać. Ot, tak, jak być powinno. I na razie tak zostanie.