Lipiec, 2008
Dystans całkowity: | 450.16 km (w terenie 1.60 km; 0.36%) |
Czas w ruchu: | 21:13 |
Średnia prędkość: | 21.22 km/h |
Liczba aktywności: | 18 |
Średnio na aktywność: | 25.01 km i 1h 10m |
Więcej statystyk |
Jazda próbna 2
d a n e w y j a z d u
27.28 km
1.00 km teren
01:15 h
Pr.śr.:21.82 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Znowu byłem na zakupach :-) Tym razem nieco zaszalałem, bo poza plecaczkiem z workiem wielbłąda i trzema T-shirtami (o dziwo, był mój rozmiar) zanabyłem Magiczne Urządzenie Elektroniczne o wdzięcznej nazwie "Monitor Pracy Serca". Nadal stanowi ono dla mnie zagadkę, ale to i owo dało się zauważyć, i wnioski wyciągnąć.
Na trasę przejazdu próbnego ponownie wybrałem ścieżkę wzdłuż Wału, do ul. Romantycznej; głównie ze względu na brak skrzyżowań i innych tego typu atrakcji, dzięki czemu można było utrzymywać stałą intensywność jazdy lub dowolnie ją zmieniać.
Posiłkując się informacjami zawartymi w materiałach dołączonych do tego ustrojstwa, zdecydowałem w pierwszej części wycieczki utrzymywać tętno w zakresie 135-140 bpm. Przyznać muszę, że nie wymagało to zbyt dużego wysiłku, jazda była raczej spokojna. Tego się zresztą z grubsza spodziewałem, jednak pod koniec tego odcinka uznałem, że to chyba troszeczkę za nisko. Ostatecznie Wynalazek Elektroniczny podsumował pierwszą część wyjazdu "ilością 660 Kcal spalonych, z czego 50% pochodziło z tkanki tłuszczowej". Niech mu będzie.
Nad Wisłą spędziłem dobrych 15-20 minut, aby uspokoić serduszko przed następną próbą. Przy okazji niejako popełniłem taką oto fotkę:
...na której to fotce bardzo ładnie widać mój nowiuśki plecacek :-)
Droga powrotna. Tutaj, pomny doświadczeń z poprzedniego odcinka, podniosłem sobie "zakres docelowy" do 140-145 bpm. Jakież było moje zdziwienie, gdy się okazało, że tym razem utrzymanie się w zakresie, pomimo jego podwyższenia, wymagało... mniejszego wysiłku! Niby to tylko moje subiektywne odczucie, ale tym razem bez żadnych "trudności" utrzymywałem górne wartości docelowego zakresu; więcej nawet, wystarczyło się lekko "zagapić", a już tętno podskakiwało do 155! No i teraz nie wiem, czy to normalne, czy ja coś naknociłem... Druga część wyjazdu podliczyła się ilością 770 Kcal, oraz najbardziej mnie interesującym procentem w wysokości 55. Ciekawe.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z faktu, iż wyliczane przez owy Wynalazek wartości są raczej orientacyjne niż ścisłe, jednak jakieś tam pojęcie dają. Teraz tylko trzeba przeprowadzić jeszcze kilka testów, aby procencik wywindować w górę, a potem znów trzeba będzie wybrać się na zakupy. Tym razem po wagę :-)
Okazja do testów już jutro - kolejny wyjazd do pracy. Jednak jeśli pogoda się nie uspokoi, to chyba będę musiał odkurzyć samochodzik...
P.S.
A z takich ciekawszych incydentów to na dróżkach gruntowych na końcu ul. Romantycznej minął mnie taki jeden biker, wyraźnie bardziej "zaangażowany" niż ja. Zresztą "minął" to grube niedopowiedzenie - śmignął jak przecinak, zostawiając za sobą jeno mgliste wspomnienie czerwono-jakiegoś ubranka i chmurę kurzu! Jedyne, co udało mi się dokładniej zaobserwować, to dynamiczna i precyzyjna praca przedniego amorka w Jego rowerku... Ufff... I niech mi ktoś teraz powie, kiedy ja tak będę jeździł?
Kategoria Jazda Próbna
Mało...
d a n e w y j a z d u
26.49 km
0.00 km teren
01:11 h
Pr.śr.:22.39 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Mało...
Dziś wracało się z pracy bardzo przyjemnie. Droga pusta, chłodek, słaby wiaterek... Aż szkoda, że droga do racy jest taka krótka. Zdecydowanie było tego za mało.
A poza tym pora wybrać się do jakiegoś sklepiku uzupełnić wyposażenie.
Przemyślenia...
d a n e w y j a z d u
26.56 km
0.00 km teren
01:14 h
Pr.śr.:21.54 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Przemyślenia...
Dlaczego wyjazd rowerem do pracy różni się od wyjazdów rekreacyjnych?
W drodze do pracy zwykle nie muszę się jakoś szczególnie śpieszyć. Wyjeżdżam na tyle wcześnie, aby bez problemu dojechać na miejsce utrzymując moje zwykłe, "wycieczkowe" tempo; nawet zostawiam sobie niewielki zapas na "nieprzewidziane wypadki". A nawet gdybym spóźnił się kilka minut, charakter mojej pracy i układ z bezpośrednim przełożonym zapewnia całkowitą bezstresowość podejścia do takiej sytuacji. Krótko więc, w żołnierskich słowach: pełen luz, jak przy wypadzie na ryby.
Więc gdzie tu różnica?
Różnica jest w podejściu do takiego przejazdu. Jadąc do pracy wiem, że choć mam pewien zapas, nie mogę go tak po prostu roztrwonić. Wiem, że muszę być na określoną godzinę; że ktoś tam liczy na to, że będę, choćby nawet najbardziej niefartowny wypadek zdarzył się trzysta metrów od celu.
Więc cisnę. Nie zwalniam luzacko na zjazdach, tylko wykorzystuję je do nabrania tempa i oszczędzenia kilku następnych sekund. Nie zrzucam biegu na podjazdach, szczególnie krótkich czy niezbyt stromych, tylko staję na pedałkach, aby pokonać je możliwie szybko i zaraz o nich zapomnieć. Nie wlokę się za jakąś blondyną idącą środkiem alejki rowerowej, tylko sprawnie wymijam ją po trawce (choć tego nie lubię, na co dzień szanuję zieleń).
Co z tego mam, poza przepoceniem ciuchów? Satysfakcję :-) Nic nie wpływa na mnie lepiej niż pojawienie się w pracy przed kierownictwem :-D A tak serio, wydaje mi się (i chyba nie bezpodstawnie), że takie mniej lub bardziej wymuszone utrzymywanie stałego, ponadprzeciętnego tempa skutkuje bardziej wydajnym (bo ciągłym), a jednocześnie bardziej znośnym (bo równomiernym) treningiem.
Zresztą nie oszukujmy się, to moje "ciśnięcie" i "stawanie" nie jest jakimś kosmicznie wielkim wysiłkiem; chodzi raczej o to, że bardziej nie pozwalam sobie na "odpuszczanie". Przecież nie mogę przyjechać do firmy totalnie wykończony, bo przede mną bite 12 godzin pracy bądź co bądź fizycznej. No i powrót do domu...
Oczywiście mogę się mylić. Może znajdzie się ktoś, kto myśli inaczej. Chętnie wysłucham jakiejś mniej lub bardziej fachowej opinii czy porady, która pomogłaby mi usprawnić moją "pracę nad sobą". Ale ja efekty widzę. Choćby dziś: tym razem w obie strony jechałem przez Poleczki, rozciągając moją drogę dom - praca - dom z minimalnych 15 do ponad 26 km. A w planie dalsze "rozciągnięcia".
Poza tym, gdyby nie praca, to pewnie w ogóle miałbym dłuższą przerwę w jeżdżeniu. Niestety aura nie dopisuje ostatnio, a ja nadal nie mogę znaleźć pasujących na mnie (czyli od XXXL wzwyż) ubranek typowo rowerowych. Zwłaszcza na "trochę słabszą" pogodę.
A może ktoś wie, gdzie takie znajdę?
Przejazd podwójnie użyteczny
d a n e w y j a z d u
22.06 km
0.00 km teren
01:08 h
Pr.śr.:19.46 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Przejazd podwójnie użyteczny
Po pierwsze: jak zwykle o tej porze, kurs z domciu do pracki i nazad.
Po drugie: wykonałem test operacyjny polarka w warunkach rzeczywistych. Wynik: bdb.
Byłem również logistycznie przygotowany do testów operacyjnych kurtałki przeciwdeszczowej, ale akurat nie padało.
Koniec wpisu.
Jak co dzień
d a n e w y j a z d u
20.94 km
0.00 km teren
01:01 h
Pr.śr.:20.60 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Jak co dzień
Znów kurs do pracy, znów dojazd "po prostej", powrót przez Poleczki. Nic nadzwyczajnego poza tym, że goniłem jedną burzę, uciekając przed inną. Ostatecznie obie "poszły bokiem", więc nie ma się czym zachwycać. Ot, kolejne kilometry do kolekcji.
Jazda próbna
d a n e w y j a z d u
20.82 km
0.00 km teren
01:04 h
Pr.śr.:19.52 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Byłem na zakupach. Zakupiłem oczywiście polarek, ale również rękawiczki i pelerynkę przeciwdeszczową. Chciałem również zanabyć spodenki i buty, ale niestety w sklepie nie było spadochronów i kajaków...
Oczywiście wieczorkiem wybrałem się na testy. Przewidując, że w polarku będzie raczej ciepło (nabyty został pod kątem wyjazdów porannych, a nie wieczornych), jechałem sobie spokojnie, robiąc po drodze fotki. Nie wszystkie wyszły tak, jak chciałem, ale poniższe trzy nadają się chyba do publikacji:
Centrum widziane z mostu Siekierkowskiego
Świętokrzyski z PeKIN'em w tle
i znów nocna wizyta u Syrenki.
Polarek i rękawiczki zdały egzamin. Kto wie, gdzie zdobędę resztę?
Kategoria Jazda Próbna
Prawie rutyna
d a n e w y j a z d u
15.43 km
0.00 km teren
00:44 h
Pr.śr.:21.04 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Prawie rutyna
I znów to samo - wyjazd wieczorem, 12h w pracy, powrót rano. Zgodnie z "tradycją" wycieczka ma datę wyjazdu. Tym razem poranny chłodek był tak przenikliwy, że "rowerkowy polarek" wywindował się na miejsce pierwsze na liście "do zakupienia".
Poza tym nic wartego odnotowania. Jechało się sprawnie i przyjemnie. Miesiąc posiadania rowerka zamknięty niezbyt okrągłą, ale za to ładną liczbą 392 kilometrów. Teraz trzeba będzie ten rezultat poprawić :-)
Ciekawe zjawisko
d a n e w y j a z d u
23.06 km
0.00 km teren
01:05 h
Pr.śr.:21.29 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Ciekawe zjawisko
Ponownie dom - praca - dom, tym razem jednak pewien fakt szczególnie zasługuje na odnotowanie.
Miał on miejsce podczas porannej części wyprawy. Niby wszystko było w porządku, jak zwykle: rower sprawny, ja wypoczęty, praktycznie brak wiatru, o innych przeszkodach pogodowych nawet nie wspominając. A jednak... jechało się dziwnie ciężko. Miałem wrażenie, że jakaś niewidzialna, niemal magiczna siła hamuje mnie tym bardziej, im mocniej napierałem na pedałki. Mimo jednak bacznych obserwacji nie udało mi się ustalić pochodzenia owej siły...
Byłem tym dość znacznie zaniepokojony. Snułem już najdziwniejsze, najbardziej fantastyczne teorie, gdy tymczasem do pracy dojechał mój kolega. I okazało się, że czuł to samo...
W pracy nie miałem dość dużo czasu na rozmyślania, jednak przed wyruszeniem w drogę powrotną temat powrócił. Rychło jednak okazało się, iż owa magiczna siła, tak jak tajemniczo i niespodziewanie objawiła swe istnienie rano, tak pod wieczór zniknęła bez śladu...
Wracaliśmy więc razem, z radości rozciągając trasę poprzez wiadukt na ul. Poleczki, KEN i Dolinkę do domciu. Na wiadukcie zrobiłem jedną fotkę, która na pewno byłaby wspaniała, gdybym nie robił jej aparatem w telefonie...
Jutro mija okrągły miesiąc od zakupu rowerka. Zapowiadane 200 mil mam już od jakiegoś czasu za sobą, ale 300 raczej nie przekroczę (brakuje ponad 100km, a nie mogę się za bardzo męczyć, bo czeka mnie noc w pracy). Może chociaż dociągnę do 400km...
P.S.
Dużo dzisiaj wielokropków... Ale taki dzień, co poradzić...