• Słoń na rowerze

  • Czyli Wielka Pędząca D**A
    ...
    dosłownie.
  • Wpisy archiwalne w miesiącu

    Październik, 2008

    Dystans całkowity:528.40 km (w terenie 15.12 km; 2.86%)
    Czas w ruchu:25:29
    Średnia prędkość:20.74 km/h
    Liczba aktywności:12
    Średnio na aktywność:44.03 km i 2h 07m
    Więcej statystyk

    Krytyczna setka

      d a n e    w y j a z d u 64.36 km 1.23 km teren 04:24 h Pr.śr.:14.63 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
    Piątek, 31 października 2008 | dodano: 31.10.2008

    Tak się akurat złożyło. Setna godzina na rowerku minęła pięć minut po rozpoczęciu przejazdu Masy Krytycznej. Ale nie myślcie sobie, że to był początek! Dojechawszy na plac Zamkowy miałem już na liczniczku 35 km!

    Znów wstałem koło południa. Taki już urok mojej pracy. A że pogoda była śliczna, przed piętnastą wybrałem się na rower. Najpierw pojechałem do Leroja - Merlina na Jerozolimskich. Jakiś nieuprzejmy kierowca otrąbił mnie na przejściu dla pieszych. Potem trochę pobłądziłem, i nabiłem kilometra z hakiem "w terenie". Jeszcze później błądziłem po Ursusie, i powolutku dojechałem do Centrum. Krótka przerwa, spotkanie ze znajomym, i zaczęła się Masa.

    Nie było inaczej, niż zawsze, może poza tym, że krótko. No i tempo było w miarę przyzwoite - zatrzymałem się tylko raz. Ogólnie cały przejazd był przyjemny.

    Po masie oczywiście depnięcie w pedałki, i normalnym, przyzwoitym tempem powrót do domu. I choć wycieczka nie była ani najdłuższa, ani najszybsza, na koniec byłem solidnie zmęczony.

    Magiczny wykazał 3500 kcal i 60%.


    Kategoria Masa Krytyczna

    Znów to samo...

      d a n e    w y j a z d u 27.07 km 0.00 km teren 01:09 h Pr.śr.:23.54 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
    Czwartek, 30 października 2008 | dodano: 31.10.2008

    Znów to samo...

    ...czyli wyjazd do pracy. No naprawdę, o ile nie wydarzy się coś poważnie niezwykłego, to nie ma o czym pisać.

    Tym razem w jedną stronę jechałem pod dość silny wiatr; skorzystałem jednak z "uprzejmości" pewniej cysterny (nawet nie wiem, co wiozła) na odcinku niecałych dwóch kilometrów. I nie wiem, do jakich prędkości udało się rozbujać, bo było za ciemno, i nie było nic widać na liczniczku. Ale momentami brakowało przełożeń :-)

    Wracając zaś jechałem z wiatrem, tylko że niestety dość poważnie osłabł. Ciemna, głucha noc, ale wyjątkowo ciepła. Czysta przyjemność. Tyle tylko, że momentami zaczynam zauważać niedostatki mojego oświetlenia. Ale powoli i w tym temacie coś się dzieje.

    ML: 1147 kcal, 60%



    "Dwa koła" w Józefowie

      d a n e    w y j a z d u 84.45 km 8.44 km teren 03:50 h Pr.śr.:22.03 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
    Niedziela, 26 października 2008 | dodano: 27.10.2008

    "Dwa koła" w Józefowie

    Co by tu... w Józefowie byłem. Taka jedna mi smaka narobiła na jeżdżenie po lesie. No i nowa okolica, nowe miasteczko...

    Bardzo ładne miasteczko zresztą. Całe "w lesie". Domki stoją między drzewami, rosnącymi zupełnie naturalnie. Domki zresztą też w większości przyciągają oko, od tych najstarszych, drewnianych, aż po najnowsze, "małe pałacyki".

    Przyjemnie było. Odpoczynek pod jakimś sklepem na ul. Polnej bodajże - w końcu sam dojazd "na miejsce" to już ponad 20 km. Krótka medytacja nad mapką wydrukowaną z Google, i ruszyłem na poszukiwania ul. 3 maja. Tą ulicą do końca, nad jakąś rzeczkę, gdzie "oczom mym ukazał się las"... nie, nie krzyży, tylko taki normalny, z polanką. Usiadłem więc na zwalonym pniu drzewa, i spożywając śniadanie niejako mimochodem popełniłem kilka fotek.



    Lenistwu dość, pora pojeździć. Naszło mnie coś, i zdecydowałem pojechać ścieżką wzdłuż brzegu rzeczki. Ścieżką bardzo ciekawą, dziką, urozmaiconą. Czasem znikającą pod opadłym listowiem, czasem przechodzącą pod nisko zwieszoną gałęzią czy skrajem osuwającego się brzegu. Bardzo naturalna. Gdybym nie trzymał się rzeki, z pewnością bym pobłądził. Ale choć droga była trudna, tylko trzy razy musiałem zejść z rowerka: raz przechodząc pod wyjątkowo nisko zwieszoną gałęzią, raz przechodząc przez tory, i raz, gdy zabłądziłem na nadbrzeżną łachę piasku, po której jechać się po prostu nie dało.

    Wynurzywszy się po jakimś czasie z lasu na "jakąś drogę", byłem solidnie zmęczony. Wynurzyłem się jednak w bardzo szczęśliwym miejscu, bo przy samej granicy miasta, dzięki czemu nie musiałem "wznawiać orientacji". W tym też miejscu dowiedziałem się jeszcze czegoś:



    No, to już wiemy, czemu jest tam aż tak ładnie :-)

    Zaczęło się jednak robić późno, bo dochodziła już godzina piętnasta. A ja przecież na 18 musiałem być w pracy! No to "w pedałki"! Spotkała mnie jednak kolejna, nieprzyjemna tym razem niespodzianka: dziwny, niepokojący dźwięk z okolic tylnej przerzutki. Staję więc, przyglądam się, i widzę... że przerzutka jest pogięta :-( Próbowałem trochę podregulować, ale to niewiele dało. I tu zdarzył się cud: przybył "dobry Samarytanin". Przejeżdżający właśnie obok rowerzysta zupełnie nieoczekiwanie zadał bardzo dobrze znane mi już, a tym razem jakże oczekiwane pytanie: "Stało się coś? Może pomóc?" Z pomocą Jego, oraz wiaderka narzędzi, które przezornie ze sobą wiózł (kiedyś, jeszcze w Rzeszowie, też byłem przezorny...), udało się doprowadzić wszystko do stanu akceptowalnej sprawności. Po wymianie podziękowań i niezamaców pożegnałem się szybciorem, i pognałem w stronę domciu.

    Wracałem już asfaltem, wybierając dróżki w miarę główne. Trochę porypałem - mam do tego talent - ale po 30 minutach byłem już "na wylocie" z Józefowa. I w tym miejscu STAŁO SIĘ! PRZEKROCZYŁEM DWA TYSIĄCE KILOMETRÓW :-D

    Na skrzydłach radości doleciałem do pracy. Nocka "w służbie"; rano wykończony byłem okrutnie. Jeszcze tylko ślimaczym tempem do domu, i wycieczka zakończona.

    Trzeba przyznać, że była wyjątkowa... No i oczywiście obiecać sobie i innym powtórkę!

    Magiczny znów miał co robić. Kalorii naliczył 4358 tysięcy, procencików zaś 60. A teraz pranie ciuszków, mycie rowerka... i spaaaaa... aa..... aaaaa........

    (chrrrrr...... chrrrrrr.....)



    Miało być inaczej...

      d a n e    w y j a z d u 26.90 km 0.20 km teren 01:08 h Pr.śr.:23.74 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
    Sobota, 25 października 2008 | dodano: 25.10.2008

    Miało być inaczej...

    Ale za nim o tym, jak było, najpierw streszczenie tego, dlaczego nie było tak, jak być miało, i jak w takim razie było. I dlaczego mimo wszystko nie było źle :-)

    Mieliśmy w Stołecznym Mieście dwa dni pogody wręcz przecudnej. Delikatny chłodek, niebo bez ani jednej chmurki, wiaterek taki sobie, po zmroku praktycznie żaden... A tu ani jednego kilometra! Dlaczego? Ano dlatego, że pomimo silnych wątpliwości pojechałem jednak ostatnio rowerkiem do pracy. Jako się już napisało: zmokłem jak mysz. I niestety, ciuszki nie wybaczyły mi tego przez następne dwa dni...

    Szczególnie buciki. O ile resztę dało się dosuszyć lub zastąpić, to one, jako niezamienny i nieodzowny element wyposażenia, całkowicie uniemożliwiały mi skorzystanie z prezentu, jakim obdarzyła nas w te dni natura. I byłoby tak dalej, gdyby nie sugestia od nieocenionego w takich przypadkach Starszego Brata (dzięki ponownie, Wielki Bracie!). Otóż okazało się, że ze starej ładowarki do telefonu i jeszcze starszego, a zbędnego już wiatraczka do chłodzenia procesora daje się zmajstrować "suszarkę do butów". Wynalazek ten wyglądał mniej więcej tak:



    Genialnie proste, po prostu genialne!

    Na zdjęciu nie widać co prawda, że wiatraczek się kręci, ale to wina robienia fotki z lampą błyskową. Tak czy inaczej, po dwóch godzinach buty były suche. Szkoda, że o dwa dni za późno...

    Dni się jednak nie zmarnowały, poszedłem ja sobie na spacerek. Na spacerku tym natomiast trafiłem na taką okolicę:



    A co to ma do jeżdżenia na rowerku? Dwie sprawy: po pierwsze jest tam sporo ładnych alejek, a po drugie wreszcie znalazłem połączenie między alejkami w Dolince i na KEN'ie. Dodatkowa atrakcja w drodze do pracy!

    A teraz dzisiejszy wyjazd, czyli właśnie do pracy i nazad. "Do" trasą starą, czyli tak jak zawsze do tej pory, "z" trasą nową, czyli właśnie przez tę ładną okolicę. I tu koniec.

    ML: 1236 kcal, 45%.



    Lakonicznie

      d a n e    w y j a z d u 26.22 km 0.00 km teren 01:06 h Pr.śr.:23.84 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
    Środa, 22 października 2008 | dodano: 23.10.2008

    Lakonicznie

    W pracy byłem. W nocy.

    Wieczorem dopadło mnie dziwne mega - zmęczenie.

    Rano dopadł mnie deszcz.

    Gdzieś w międzyczasie dopadł mnie prezent od Djablicy.

    ML: 1352 kcal, 60%.

    P.S. 1,9 kkm.



    Pierwsza gleba

      d a n e    w y j a z d u 73.61 km 1.25 km teren 03:36 h Pr.śr.:20.45 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
    Niedziela, 19 października 2008 | dodano: 20.10.2008

    Cztery dni nie jeździłem. Po takim czasie rower w korytarzu zaczyna dość intensywnie kłuć w oczy...

    Dziś rano więc, skoro świt niemal, zerwałem się z łóżeczka, i po odrobieniu niezbędnych procedur już o godzinie czternastej raźno pedałowałem na północ Trasą Siekierkowską. Ogólnie plan przewidywał powtórzenie końcówki ostatniej Nocnej Masy, by po ponownym zawitaniu nad prawym brzegiem Wisły poprowadzić poza północne rogatki Warszawy, do Legionowa. Celem było sprawdzenie możliwości i czasu dojazdu do tego miasteczka na przewidzianą w przyszły weekend Legionowską odmianę Masy.

    Pierwsze kłopociki zaczęły się tuż za mostem Siekierkowskim, gdzie chwilkę zajęło mi odnalezienie przejazdu na drugą stronę drogi lokalnej nr 801, znanej pod wdzięczną nazwą Wał Miedzeszyński. No cóż, sposób poprowadzenia ścieżek rowerowych na tym węźle drogowym zawsze przyprawia mnie o lekką konfuzję.

    Kawałek dalszej drogi jechało się przyzwoicie, aż do skrzyżowania Ostrobramskiej z al. Stanów Zjednoczonych, gdzie nie udało mi się odnaleźć sposobu na wykonanie skrętu w lewo bez korzystania z jezdni. Pojechałem więc w prawo.

    Rondo Wiatraczna - w lewo. Grochowska, Targowa... zaraz... coś nie tak. Tę okolicę troszkę już znam, dróżka, którą jadę, nie prowadzi w stronę Wisły, tylko równolegle do niej... No to znów w lewo. I tu niespodzianka!



    Przy okazji okazało się, że tutaj też już kiedyś byłem, ino od d...rugiej strony. Znalazło się też trochę informacji:



    Dalej żadnych problemów. Krajową "61" na północ. Po jakimś czasie męczenia się z mizernej jakości ścieżką rowerową, zresztą mocno przerywaną i zdecydowanie za wąską, przerzuciłem się na asfalt. Miło, przyjemnie, droga szeroka, ruch "weekendowy", żadnych tragedii. Do momentu, gdy przed swoją uśmiechniętą facjatką ujrzałem znak drogowy B-9. Odbicie w bok, na jakąś dróżkę równoległą, przypływ weny, i skręt w prawo, po bruku w las. Lasu było niewiele, zaraz po nim skręt "na wyczucie" w lewo. Tu droga zrobiła się na jakiś czas gruntowa, by po chwili znów asfaltem doprowadzić mnie do... miejscowości Jabłonna. Hmmm... tego chyba w planie nie było...

    Ależ było, tylko się nie zapamiętało. W owej Jabłonnej dało się nawet zauważyć spore odcinki ścieżek rowerowych, które poprowadziły mnie przez środek tegoż miasteczka, równolegle do trasy, którą pierwotnie miałem jechać. Coś na kształt centrum, zakręcik w lewo, znów droga 61 i tabliczka z napisem Legionowo. No to jestem. Teraz tylko znaleźć Rynek...

    Chwilę mi to zajęło. Ładny jest ryneczek w tej mieścinie. Zielony, spokojny:




    Co mnie najbardziej zaskoczyło, to głośniczek na słupie mniej więcej w środku Rynku, przez który leciała dość ciekawa muzyczka :-)

    Na owym Rynku zastałem również takie oto cudeńko:



    Dodam, że chodzi o stojaczek, nie rower :-) Znalazłem tylko jeden, ale lepsze to, niż nic, które zwykle można spotkać w Stolycy.

    Dojazd do Legionowskiego Rynku zajął mi nieco ponad dwie godziny samej jazdy. Łącznie z przerwą u Misiów i kilkoma krótszymi na drodze dało to łącznie okolice godziny siedemnastej. Zaczęło się robić chłodno, więc pod bluzą wylądował przezornie zabrany w plecaczku polarek, pod chustą przeciwpotną zaś niedawno nabyta czapeczka termoaktywna. I znów było przyjemnie. Pora wracać.

    Przed wyjazdem z Legionowa "tankowanie" w Maku. Bleee... Kto zna jakieś fajne miejsce na szybkie szamanko w tym miasteczku? Chętnie skorzystam z dobrej rady :-D Wracając nie dałem się wpuścić w "Jabłonki", po prostej skierowałem się do Wawy. Głównie asfaltem. Nawet przez chwilę ścigałem się z Autobusem, ale biedak nie miał większych szans... do czasu, aż znów trafiłem na odcinek wyłączony z ruchu rowerowego. Ponownie więc chodnik, jakieś boczne dróżki, i tak do mostu Grota-Roweckiego. Przez ten mostek (nawiasem mówiąc w ogóle nie przystosowanego do ruchu innego niż samochodowy, choć oficjalnie biegnie nim jakiś chodnik... szerokości może pół metra, z latarniami pośrodku) na lewą stronę Wisły.

    Zaczęło się robić ciemno. Nie bardzo pamiętam, co się dalej działo, bo gdzieś trochę pobłądziłem. Ostatecznie jednak wzdłuż brzegu dotarłem do Syrenki. Ostatnio jednak mam "na pieńku" z przedstawicielstwem "płci odmiennej", więc zdjęcie o takie:



    I wiecie co? Dojazd tutaj zajął mi ledwie kilka minut ponad godzinkę... Chwilka więc przerwy, i jazda dalej. I tu mnie coś pokarało. Zamiast grzecznie pojechać do domciu tak jak zawsze, zdecydowałem wybadać przyuważoną wcześniej ścieżkę przy samym brzegu. No i stało się...

    Pod którymś z kolei mostem, chyba kolejowym, wylewka betonowa przedzielona była dość głębokim, ale wąskim rowkiem, całkowicie zalanym wodą. Ciemno nawet pomimo włączenia obu reflektorków. Zmęczony też byłem, i rozkojarzony nieco. Przednim kółkiem wjechałem w ten rowek niemal równolegle. Kółko w nim zostało. Rowerek również. Ja nie... Chwilę po pozbieraniu się nie wiedziałem, co bardziej boli - rozorane na betonie kolanko, czy fakt, że rowerkowi się dostało. Po raz pierwszy. Przykrość. Może gdyby nie super - pedałki, skończyłoby się mniej brutalnie, ale nie ma co zwalać na nie winy. Dałem ciała. Efekt jaki jest, każdy widzi.

    Miałem jeszcze plany dotyczące dalszej drogi do domciu, ale grzecznie je "wyprostowałem". Po kilkunastu minutach mogłem już w zaciszu domowych pieleszy podsumować straty.

    Okazały się mniejsze, niż się spodziewałem. Począwszy od mniej istotnych, zaś bardziej poważnych, czyli w sprzęcie: rowerek generalnie cały. Nieco przytarta lewa rączka kierownicy, lewy pedał też trochę zdarty, oraz, co nieco dziwne, jedna z lampek przednich. Poza tym nic nie zauważyłem. Z ciuszkami jednak nieco gorzej. O ile rękaw bluzy nieco zabrudzony, to niestety nogawka spodni dość solidnie rozdarta. Ale to nic jeszcze. Prawdziwą tragedią są rozdarte na kolanie kalesonki termoaktywne. Naprawdę fajny kawałek ciuszka, teraz nadaje się jedynie do przykrócenia powyżej kolana. Ten właśnie fakt sprawia, że do czasu nabycia nowych będę musiał poważnie zastanowić się nad jeżdżeniem o chłodniejszych porach dnia czy nocy :-( Rękawiczka, mimo iż "przejechała" po betonie spory kawałek, wydaje się nienaruszona.

    Straty w ludziach znacznie mniej dramatyczne: wytarte kolano lewe (tam, gdzie rozdarły się spodnie) i spory siniak na prawym udzie (przywaliło w ramę, trudno się dziwić). Może się jednak na tym nie skończyć, cały czas czuję lekkie pulsowanie w lewej ręce. Miejmy nadzieję, że to nic poważnego. Okaże się rano.

    Generalnie więc bez tragedii, choć trochę kłopotu sobie narobiłem. No cóż, bywa. Niedługo będę się już tylko z tego śmiał. Na razie lecę odwiedzić Allegro :-)

    Ufff, ale się rozpisałem...

    ML: 4037 kcal, 50%. Ale coś tu jest nie tak: liczniczek pokazuje tętno maksymalne 160 bpm, a dobrze pamiętam, że były momenty, w których dochodziło do 180. Czyżbym zapominał czasem włączyć zapis?...


    Kategoria Wypadki, Usterki, inne Zdarzenia

    W bladym świetle księżyca...

      d a n e    w y j a z d u 26.30 km 0.00 km teren 01:08 h Pr.śr.:23.21 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
    Wtorek, 14 października 2008 | dodano: 15.10.2008

    W bladym świetle księżyca...

    ... wracał dziś rano Kuszynek na rowerku z pracy :-)

    Ale zacznijmy od początku. A początek był taki, że na pełnym luzie pojechałem do pracy. Ot tak, na próbę, jechałem sobie tempem spacerowym. I co się okazało? Pokonanie drogi do pracy zajęło mi niecałe 40 minut. Gdzie tu sens i logika?

    Wracałem sobie ja w nocy. Nie wiem, pełnia, czy co, ale było tak jasno, że w ogóle nie było widać, czy moja "dzienna" lampka świeci, czy nie. Włączyłem więc "nocną", i depnąłem sobie mocniej, żeby czuć, że jadę. A jechało się jakoś...

    Cisza. Brak najlżejszego nawet szumu liści, brak choćby najdelikatniejszego tchnienia wiatru... Wszystko skąpane w bladym świetle księżyca, lekka mgła; żadnych ludzi, żadnych samochodów. Inny świat. Niemal mityczny, uduchowiony...

    Tak się zadumałem, że porypałem drogę do domu. Niemożliwe, a jednak. Bardziej zszokowało mnie tylko to, że nawet mimo błądzenia zawitałem w domku po zaledwie... 31 minutach.

    To nie mogło się zdarzyć na Ziemi.

    ML: 1311 kcal, 50%.



    Warszawski Sprint Przełajowy, czyli Masowe błądzenie nocą

      d a n e    w y j a z d u 63.58 km 0.00 km teren 03:16 h Pr.śr.:19.46 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
    Sobota, 11 października 2008 | dodano: 12.10.2008

    Ludzie, TAKIEGO tempa brakowało dwa tygodnie temu...

    O północy pod Zygmuntem rowerków było sporo. Nic dziwnego - cały dzień pogodny, ciepły, prognozy telewizyjne też nie straszyły za bardzo. Niemal pół godziny później barwny, mrugający bielą i czerwienią tłumek ruszył na kolejną edycję Nocnej Masy Krytycznej.

    Trasa przejazdu początkowo przypominała przedzieranie się przez Labirynt Minosa. Dużo zakrętów, wąskie uliczki, jedna gleba na torach tramwajowych (nie moja), raz nawet przejazd "po trawce", bo się komuś coś pogmerało... Mimo licznych atrakcji peleton Masowy utrzymywał przyzwoite tempo, rzadko schodząc poniżej 15 km/h. Tak mniej więcej wyglądała pierwsza "pętelka".

    Po objechaniu południowo - zachodnich okolic centrum wróciliśmy na stare miasto, by tym razem al. Solidarności i mostem Śląsko - Dąbrowskim przeskoczyć na "ciemną stronę miasta". Muszę przyznać, to był "mocny" moment - cała wesoła kompania rozbujała się do wybitnie nieturystycznych prędkości. Ja przez chwilę zanotowałem ponad 40 km/h, a nawierzchnia przecież nie jest tam zbyt równa :-) Później błądziliśmy trochę po Pradze, przyznam, że przyjemnie. Mimo niezbyt dobrej sławy nie mieliśmy praktycznie żadnych nieprzyjemności. No może poza dwoma lekko wstawionymi jegomościami, chcącymi nam wszystkim zaprezentować swoje palce. Konkretnie środkowe. Powrót do centrum mostem Poniatowskiego (prawie na pewno).

    W tym mniej więcej czasie ekipa dość znacząco się wykruszyła. Po zamknięciu tej drugiej pętelki przejazdem przez rondo DeGaulle'a doliczyłem się 35 rowerów - tak na oko mniej więcej połowa początkowej ekipy. Miało to również dobre strony - raczej nie było szans, by w tak małym gronie ktoś "został na światłach". A tempo ogólne nadal wzrastało...

    Trzecia pętla. Nieco na południe od centrum, i znów przez Wisłę, tym razem (ale tego już nie jestem pewien) mostem Łazienkowskim. Tu już przejazd nabrał charakter "luzackiego nabijania kilometrów" - mało zakrętów, przeważnie główne drogi, wielopasmowe, prędkości stale powyżej 20 km/h. Żadnego podziwiania widoków, czysta przyjemność jazdy po równych i pustych drogach. I to też ma swój urok.

    Ponowny skok przez rzekę Trasą Siekierkowską. Tutaj przenieśliśmy się na ścieżkę rowerową. W sumie słusznie, ludzików było już tylko dwudziestu, a i sama ścieżka jest szeroka i w miarę równa (jak na drogę z kostki). Na most Siekierkowski wjeżdżaliśmy fajną serpentynką - wyglądała jak miniatura dróg w alpach, czy cuś... Piękny to był widoczek, gdy całą jej długość zajęły rozświetlone rowerki. I nikt nie narzekał, że pod górę! Co ważne też - nikt nie "wymiękł", choć można było się spodziewać. O tej porze i po tylu kilometrach, zostali już prawie wyłącznie najbardziej pomyleni :-) Pewien jednak jestem, że co najmniej dwóch młodzieńców pierwszy raz było na takiej imprezie, i wykazywali się szczerą chęcią dotrwania do końca. Fajnie, szeregi rowerowych wariatów nadal rosną :-D

    Nie "zamknąłem" tej pętli. Trasa przejazdu wypadła praktycznie pod moim domkiem. Pora była późna, ja zmęczony (poprzednią nocą w pracy, nie jazdą), w planie niedzielne zajęcia. Nie wiem, co było dalej.

    Do domku wczołgałem się już po godzinie czwartej rano. I pomyślałem sobie, że w czerwcu byłoby już jasno...

    Magiczny trochę się napracował. Efektem tego 2761 kcal i 50%. Kalorii coś mało, prawda? Ale przyznam, że mimo iż jeździliśmy dość szybko, to również bardzo równo; do tego mój rowerek znów zaskoczył mnie praktycznym brakiem oporów toczenia, więc tętno niemal cały czas oscylowało w granicach 100 - 110 bpm. Przy takich wartościach podana wyżej ilość kalorii już chyba nie dziwi.

    P.S. Zapomniałem dodać, że super wypaśne ciuszki znów spisały się znakomicie :-)


    Kategoria Masa Krytyczna

    Gdzie ten czas się podział?...

      d a n e    w y j a z d u 26.82 km 0.00 km teren 01:09 h Pr.śr.:23.32 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
    Piątek, 10 października 2008 | dodano: 11.10.2008

    Gdzie ten czas się podział?...

    Jest jedna rzecz, której nie lubię w mojej pracy. Zbyt wiele dni ucieka mi przez odsypianie zarwanych nocy...

    Piękny poranek mamy dzisiaj. Bezchmurne niebo, chłodne, jesienne słońce długo wędruje tuż nad horyzontem, rzucając ostre promienie na powoli budzący się Wielki Świat...

    A ja nawet nie mam siły, żeby wyjść z domu z aparatem i po prostu coś pstryknąć...

    Dla własnej więc próżności zaspokojenia wstawiam "pocztówkę z pracy":



    Magiczny: 1517 kcal, 50%

    A wszystkich tych, którym, tak jak mnie, ostatnio coś się rzuca na umysł, odsyłam w takie oto miejsce:
    "Tam koło wierzbowych ogrodów"

    Ja tego nie rozumiem, ale ja zwykły fizol jestem. Mam nadzieję, Djablico, że mnie za tego linka do piekieł nie poślesz...



    A dzień coraz krótszy...

      d a n e    w y j a z d u 26.58 km 0.00 km teren 01:05 h Pr.śr.:24.54 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
    Czwartek, 9 października 2008 | dodano: 10.10.2008

    A dzień coraz krótszy...

    Od jakiegoś czasu poranne wyjazdy do pracy odbywam w całkowitych ciemnościach. Tym razem jednak również wracając wieczorem musiałem włączyć pełne oświetlenie. To nieomylny znak, że niedługo także wieczorne wyjazdy i poranne powroty też będą się odbywały bez obecności słoneczka.

    I wtedy dopiero się zacznie...

    ML: 1469 kcal, 55%.