Długi dzień
d a n e w y j a z d u
47.02 km
0.00 km teren
02:25 h
Pr.śr.:19.46 km/h
Pr.max:42.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:De Flajt!
A zaczęło się od dokonania poprzedniego wpisu. Myśląc nad nim wpadłem na pomysł (dość pokrętną drogą), żeby zobaczyć, jak wygląda wyłączone z ruchu centrum miasta. Ale żeby to zobaczyć, trzeba się tam dostać. Rowerem, oczywiście.
Nowa pompka z dobrym liczniczkiem udowodniła, że badziewny w poprzedniej musiał być niesprawny od dłuższego czasu. Znów jeździłem na zbyt małym ciśnieniu... Teraz jechało się, zwłaszcza że z dość rześkim wiaterkiem, wręcz rewelacyjnie. Wiedziałem co prawda (bo nietrudno to przewidzieć), że później ten wiaterek da mi w kość; ale o tym się nie myśli, gdy pędzi się ponad trzy dychy po pustych ulicach :)
Po dotarciu do centruma uderzyła mnie... cisza. Nie pustka, bo ludzi sporo, tu i tam taksówka, trochę policji i innych mundurowych, autobusy, miejscami całą kupą...
... ale cicho, jak na wsi prawie. W tle organy i chór z Placu Piłsudskiego, wszędzie szmer rozmów. Rozmów! Słychać ludzi! W centrum Warszawy, w środku dnia! Niebywałe...
Teraz "w dół", na obiadek. Z centrum do Metra Wilanowska w 15 minut. Z czego 5 na światłach :) Obiadek prawie mnie zamordował. Ja dużo mogę, ale to i tak nic w porównaniu z tym, czego dokonać może Gospodyni. Naleśniczki były przecudne :)
No ale teraz "Sodomnia i Gomornia", wyskok kurtuazyjny do Pruszkowa. O matko i córko, pod wiater straszliwy, z zapasem pół tony naleśników i aparatem foto w plecaku. Tak zmordowany już dawno nie byłem. Szczególnie że dobiłem gdzieś tam do czterdziestego kilometerka, a to wyczyn nieosiągnięty od dłuższego czasu.
Dzięki wszystkim bóstwom natury ostateczny powrót do domciu był z wiatrem...