• Słoń na rowerze

  • Czyli Wielka Pędząca D**A
    ...
    dosłownie.
  • Skojarzenia kulinarne

      d a n e    w y j a z d u 33.84 km 2.80 km teren 01:42 h Pr.śr.:19.91 km/h Pr.max:45.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:De Flajt!
    Środa, 24 marca 2010 | dodano: 26.03.2010

    Tak sobie czasem jadę i myślę...

    Często, jeśli nie zawsze, w rozważaniach kwestii o choćby lekkim nawet zabarwieniu metafizycznym, aby móc lepiej zrozumieć czy zobrazować ich istotę lub charakter sięgamy po porównania z tym, co znamy lepiej, co rozumiemy, co jest nam bliskie przez to, że codzienne, proste, wygodne i zrozumiałe. Szczególnie gdy próbujemy stworzyć opis uczuć, zjawisk czy wrażeń, które wymykają się pojęciom znanym naszemu jakże ułomnemu językowi. To, czego nie potrafimy przedstawić wprost, staramy się pokazać poprzez porównanie, oddając siłą rzeczy wyobraźni słuchacza czy czytelnika interpretację naszych słów; starając się jednak, by była ona możliwie wierna temu, co próbujemy mu przekazać.

    Dla mnie wrażenia, których doznaję jadąc na rowerze najczęściej przywodzą na myśl te, których doznaję podczas spożywania posiłku. (Do tych, którzy mnie znają - proszę się nie śmiać do razu. Ja wiem, że moja "postura" sugeruje, iż wszystko, co robię, kojarzy mi się jednoznacznie z jedzeniem; i nie będę temu zaprzeczał. Lubię sobie czasem dobrze zjeść. Ale nie o to tu chodzi. Spróbujcie zachować odrobinę powagi i doczytać ten tekst do końca.) Tak jak długo poszcząc zaczynamy wszędzie widzieć "coś na ząb", tak ja, gdy z tego czy innego powodu nie mogę wsiąść na rower przez dłuższy czas, zaczynam coraz częściej o tym myśleć. Wracając do domu po porządnej przejażdżce nie mogę oprzeć się wrażeniu sytości jak po dobrym posiłku, zaś po długim, wielogodzinnym maratonie czuję się wykończony jak za starych czasów w święta Bożego Narodzenia, gdy żadnym sposobem nie dawało się już więcej wcisnąć w żołądek ani grama sernika czy kropli "orężady".

    Niczym wytrawny kucharz, który dba o swe dzieło od samego początku, samodzielnie dokonując wyboru przy zakupie składników, zwracając uwagę na każdy szczegół ich historii; tak profesjonalny (właśnie taki, nie zawodowy) rowerzysta do każdego wyjazdu przygotowuje się na długo przed wyjściem z domu. Czy to sportowiec, który każdy wyjazd podporządkowuje reżimowi treningu, czy turysta, poszukujący miejsc wartych odwiedzenia; kurier rowerowy, którego sens życia i sposób na życie to jedno, oraz miłośnik "grawitacyjnego wspomagania siły mięśni", w emocjach zjazdu poszukujący oderwania od rzeczywistości i przeżycia "czegoś wyższego"; każdy z nich przygotowania do wyjazdu rozpoczyna dużo wcześniej, nawet (czasem nie zdając sobie z tego sprawy) na wiele dni przed samym faktem. Odpowiednia (nomen omen) dieta, przygotowanie trasy, zadbanie o sprzęt i wyposażenie; określenie celów wyjazdu i sposobów ich osiągnięcia. Wreszcie sam wyjazd - tu wielkodusznie pozwolę sobie pominąć opis szczegółowy - wszystko to bez trudu i wysiłku daje się porównać z pracą mistrza kuchni, starannie przygotowującego kolejne arcydzieło ku uciesze podniebienia... własnego.

    Powiązania te, zależnie od fantazji opowiadającego, sięgać mogą wiele dalej. Ja jednak chciałbym spojrzeć na ten "posiłek" z nieco innej strony.

    To, co mam na myśli, to sam proces spożywania posiłku. Proces ten, jak każdy inny przejaw aktywności ludzkiej, może się znacząco różnić zarówno pod względem "formy", jak i "treści". Można spożywać posiłek wolno, z namaszczeniem, delektując się każdym jego kęsem, a można w biegu pochłonąć hamburgera z frytkami, ledwo ten fakt zauważając (zwykle przy okazji sięgania po portfel przy kasie). Można z posiłku uczynić rytuał, ważny element codziennej celebracji życia; jak i można po prostu uznać go za kolejny, mniej lub bardziej irytujący - bo niezbędny - punkt w grafiku dnia. Można też wreszcie zasiadać do posiłku samotnie, w ciszy własnego biura na przykład, lub w towarzystwie rodziny czy przyjaciół w miłej atmosferze naładować baterie nie tylko chemiczne, ale też umysłowe.

    I tego mi właśnie brakuje. Lubię sobie powydziwiać w czasie jazdy, tak jak lubię czasem powybierać groszek z sałatki; lubię zabawić się w "planowanie wydajności", tak jak czasem staję na głowie, żeby wielką surówę z małym kotletem skończyć jeść jednocześnie; ale i w jednym, i w drugim przypadku dziwnie mi jakoś i głupio, gdy nie ma z kim pogadać...

    Myśląc o tym zagalopowałem się aż pod Kampinos.





    Wesoło było. Zwłaszcza znów wracać pod wiatr.

    Wiosna pełną gębą.




    komentarze
    jowiko50 | 11:40 sobota, 27 marca 2010 | linkuj zaproś mnie do towarzystwa :) chętnie z Tobą pogadam zarówno podczas posiłku jak i na wycieczce, ale nie wiem czy za Tobą nadążę...
    kundello21
    | 23:03 piątek, 26 marca 2010 | linkuj ta... zgadzam sie z Tobą.

    Jeść samemu to grzech;)
    Komentuj

    Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

    Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa owyod
    Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]