Przełaj z celem
d a n e w y j a z d u
29.10 km
6.00 km teren
01:42 h
Pr.śr.:17.12 km/h
Pr.max:34.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Da Bull!
A to se pojechałem...
Bo ostatnio jeżdżę trochę, więc wypadałoby wpisać.
Zacznijmy od tego, że klaruje się sytuacja "techniczna". W drodze, która dość długa i kręta będzie, jest już "przednia nóżka", której mi ciągle brakuje. O tyle ciekawe jest to zjawisko, iż trafi ona do... Byka. Na razie nie będę się chwalił, cóż to za cudo; przyjdzie jeszcze na to czas. Niniejszym jednak zabieram się za składanie Flajta - który w obecnym stanie bardziej przypomina kupę złomu niż cokolwiek innego - do którego przełożę, gdy już będzie niemal gotowy, amorek z Byka. Tym samym rozpocznie się proces "okresowego" przeglądu i mycia tegoż, gdyż po tym wyjeździe nie tyle prosi, co błaga o takiż. I należy mu się. I tak też będzie.
Wybrałem się więc na przejażdżkę w stronę jak zwykle południową; by jednak nadać temu cel "dalszy", za punkt zwrotny wyjazdu przyjąłem domek znajomych w Stefanowie. Przejazd pierwotnie prowadził asfaltami, przez Reguły i takie tam wiochy, aż tu nagle, tuż za miejscowością Suchy Las (ja tam żadnego lasu nie widziałem...) droga asfaltowa zmieniła się w gruntówkę. Dla Byka to nic strasznego, więc oczywiście pojechałem dalej. Gruntem do "ósemki", wzdłuż niej kawałek, i przeskok na drugą stronę i na wschód. Do "siódemki" bez przygód, w Słominie na południe. Znów grunt, tyle że nieco ciekawszy; jeszcze weselej, bo śnieżnie, zrobiło się w lasach przy Magdalence. Dalej już cały czas na południe - nie wiem, czy dalej w Magdalence, czy już w Marysinie - kawałek asfaltu; jednak ponieważ ten odbijał nieco w bok, pojechałem nadal prosto przez jakieś pola. Po kilku przebojach, w tym spotkaniu z PPG'owcami, dotarłem na miejsce.
Na miejscu zaś, po szybkiej kawie, zabrałem się z podrzutką na Okęcie, z któego znów na rowerku wróciłem do domciu.
Tym razem warto by odnotować fakt pokonania odcinków gruntowych. Choć tylko trzy, i o łącznie niedużej jednak długości, odznaczyły się sporą różnorodnością - od wyschniętych, zatrawionych poletek, przez dość głębokie miejscami błotko i kałuże, aż po wspomniane już śniegi. I znów szczególnie istotne okazały się dwa fakty.
Pierwszym jest niebywała wręcz, i nadal mnie zaskakująca, wysoka jakość opon Nobby Nic firmy Schwalbe. Bez wdawania się w szczegóły można napisać tylko jedno: znów "dały radę". I to nie tylko w najcięższym błocie czy śniegu; także na asfalcie po raz kolejny zadziwiły niskimi oporami. A to przecież wersja sprzed dwóch lat!
Drugą rzeczą okazała się, zasilona ostatnimi poszukiwaniami, obserwacja "nerwowości" rowerka zmuszonego do pracy ze zbyt niskim amorkiem. Mówię wam - sam jestem zdziwiony, jakim cudem udaje mi się to opanować. Ale najgorzej nie jest, a będzie (mam nadzieję) dużo lepiej. Teraz to już tylko kwestia czasu.
Tak więc znów jestem w domku, bogatszy o kilka doświadczeń; jak też nową datę w kalendarzu - za tydzień będę odnawiał stare znajomości :)