Czerwony pech
d a n e w y j a z d u
25.00 km
21.20 km teren
02:37 h
Pr.śr.:9.55 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Da Bull!
Bazując na dotychczasowych doświadczeniach, a jednocześnie odczuwając niejaki brak oznakowanych szlaków w najbliższej okolicy, zdecydowaliśmy "zamknąć" przejazd szlakiem czerwonym. Rozpoczynając na odwiedzanej ostatnio Przełęczy Knurowskiej skierowaliśmy się na wschód, w stronę szczytu Lubań, a następnie znanym już i lubianym zjazdem do Krościenka.
Stopień trudności i jakość szlaku - tej części, której jeszcze nie znaliśmy - nie odbiegały od naszych przewidywań. Trochę podchodzenia się zdarzyło, lecz wiele podjazdów dało się przejechać. Poza tym spore odcinki prawie poziome, no i oczywiście zjazdy - czasem nawet dość trudne, ale nic tak ekstremalnego, jak pod Turbaczem.
Jeszcze przed dojazdem do Lubania zdarzyła mi się przykra niespodzianka. Niedługo po dłuższym postoju, na prawdę powiedziawszy nieszczególnie trudnym podjeździe, zerwał mi się łańcuch. Nie mam pojęcia, dlaczego. Ot, dwie zewnętrzne płytki ogniwa rozgięły się i "uwolniły" od sworznia. Pech. Jednak my przezorni jesteśmy, odpowiednie wyposażenie wozimy ze sobą. Usiadłem więc sobie obok szlaku, zabrałem się dziarsko do pracy, i już po zaledwie trzydziestu minutach, z łańcuchem krótszym o dwa ogniwa, ruszyliśmy w dalsza drogę.
Od Lubania znów zaczął się piękny zjazd. Tym razem, "doświadczeni", nie zatrzymywaliśmy się, gdy w tym samym miejscu co poprzednio Jos poczuł spaleniznę. Dalej był spokojniejszy kawałek, hamulce ostygły same :)
Niedaleko od początku asfaltu w Krościenku zdarzyła się kolejna przykrość, i to znowu u mnie. Tym razem kapeć, i to ten najbardziej irytujący - przycięcie felgą. Trochę mnie to zaskoczyło, bo o dobre ciśnienie w oponkach dbam, a i jeżdżę w miarę ostrożnie i delikatnie; ale faktycznie tym razem trochę mnie poniosło z prędkością i momentami bywało ostro. I znów podręczy warsztacik na skraju szlaku, wymiana dętki, i znów na rowerki :)
W Krościenku postanowiliśmy, choć plany były inne nieco, spróbować załapać się na sprawdzony wcześniej autobus, aby podjechać po zostawiony pod przełęczą samochód. Podjeżdżający na przystanek Autosan, co zaskoczyło nas ogromnie, miał zaspawane bagażniki! Chwilę musieliśmy przekonywać szofera, ale ostatecznie zabraliśmy się na tyle z rowerkami w przejściu między fotelami. Jak za starych czasów...
Reszta już bez emocji. Ciekawy to był, i pracowity dzionek. Jak do tej pory ta trasa była najdłuższa, i raczej już nie uda się tego wyniku poprawić. I przyznaję, wieczorem czuć było te kilometry w nogach...
No ale przecież te właśnie kilometry pozwoliły przekroczyć jedocześnie dwa okrągłe wyniki: PIĘĆ TYSIĘCY kilometrów łącznie na nowych rowerkach, oraz DWIEŚCIE kilometrów w terenie. Podwójny powód do radości :D
P.S. A no, i jeszcze mapka :)
Kategoria Wypadki, Usterki, inne Zdarzenia