Wyjazdu dzień pierwszy
d a n e w y j a z d u
4.70 km
1.60 km teren
00:30 h
Pr.śr.:9.40 km/h
Pr.max:23.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Da Bull!
I stało się.
Po całonocnej podróży dotarliśmy wreszcie do uroczej miejscowości "na końcu świata". Powiem tylko tyle, że chatka, w którj nocujemy, w swojej ponad stuletniej historii po raz pierwszy widzi internet. I pewnie nie może się nadziwić...
Garść jeszcze informacji o przygotowaniach: do realizacji wyjazdu musiałem dokonać dwóch znaczących inwestycji. Po pierwsze wieszaczek na rowerki. Taki bajerancki, choć jeden z najtańszych. Wieszany na haku holowniczym; który zresztą, choć założony do samochodu w zupełnie innym celu, niezwykle okazał się przydatnym. Po raz kolejny potwierdziło się, że lepiej mieć niż nie mieć :)
Drugą inwestycją, którą już zresztą wspominałem, były hamulce. Konkretnie zaś tarcze; moje mikruśne sto sześćdziesiątki musiałem - wiedząc, czego się będziemy mogli spodziewać - zmienić na większe: na tył zawitała niemal normalna tarcza sto osiemdziesiąt, na przód zagościła solidna patelnia o średnicy przekraczającej milimetrów dwieście.
Największym jednak problemem było znalezienie adapterów, gdyż - niefartownie - moje hamulczyki mają mocowanie IS, zamiast "normalnego" Post-Mount. Nabiegałem się jak dziki. Ale znalazłem!
Więc jesteśmy w górach. Po dwóch zarwanych nocach i ponad czterystu kilometrach poszedłem spać. Po drzemce jednak postanowiliśmy, korzystając z potrzeby wizyty w sklepie, "popróbować się z górkami".
Przewodniczka mówiła: "tędy nie dacie rady, tamtędy to może, ale to trzeba być nienormalnym żeby tu na rowerach...". To "może" było wystarczające :) Zaczęliśmy króciutkim podjazdem. Trochę wypompowało płucka, bo diabelnie stromo, ale daje rady... do chwili, gdy zaczyna się zjazd. Panie, co tam się działo...
Stromo. Kamieniście. Trochę błota i trawy, kszaczory bijące po kasku. Niedoświadczone mieszczuchy, z pełnymi gaciami strachu i obłędem w oczach, panicznie zaciskając klamki hamulców rzucili się w przepaść. Tego już ludzkie słowo opisać nie zdoła...
Na dole krótki pacierz dziękczynny, i rogal dookoła całej głowy :D
Do sklepu po chodniczku, powrocik po asfalcie... aż do podjazdu pod samą chatką. Josiek podjechał. Ja nie dałem rady...
A teraz do łózia. Jutro plan znacznie ambitniejszy. Przynajmniej na razie :)
komentarze