Przedwcześnie
d a n e w y j a z d u
15.55 km
8.50 km teren
01:50 h
Pr.śr.:8.48 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:28.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Da Bull!
Z jednej strony pożegnałem Sugar Bottom za wcześnie.
Cud się stał. W nocy padało, więc trasa nie powinna być otwarta co najmniej do jutra. Ale była. Pojechałem więc.
Z drugiej zaś powinienem zdaje się pozostać przy tej właśnie wersji.
Mimo słońca grzejącego okrutnie trasa była bardzo mokra. Śliska, błotnista, niepewna... Kilka razy zdarzyło mi się kręcić korbą w miejscu, gdy jedno czy drugie koło oparło się o korzeń, często w czasie zjazdów blokowało się tylne koło, zaś niczym dziwnym nie było to, że rowerek jechał sobie wzdłuż koleiny, zamiast tam, gdzie chcę ja. Tak trudnego technicznie przejazdu nie pamiętam nawet na Maratonie. Jedyne, co mnie dziś nie bolało, to uda - "para" nie była zbyt pożądana przy takiej jeździe, bo i tak szła "w gwizdek"; technika zaś, do której nie przywykłem (bo nigdy nie musiałem) wypruła ze mnie wszystko, co mogła. A i tak skracałem trasę.
Loga z GPS'a dziś nie będzie, bo logger zdechł. Będą za to fotki:
"PRZED":
"PO":
oraz "Wymęczony Duet":
Słowem - tutaj nie da się nudzić.
Naprawdę MUSZĘ pojechać w nasze Góry.
P.S. Uzupełniłem wpis o Setce. Nie do końca tak, jak chciałem, ale przynajmniej jeden można "odhaczyć". Pozostały jeszcze dwa: o stratach po Maratonie i o ojczyźnie hamburgera. Mam nadzieję, że uzupełnię je szybciej i dokładniej. Szkoda, żeby się takie fajne rzeczy marnowały.