"Dwa koła" w Józefowie
d a n e w y j a z d u
84.45 km
8.44 km teren
03:50 h
Pr.śr.:22.03 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
"Dwa koła" w Józefowie
Co by tu... w Józefowie byłem. Taka jedna mi smaka narobiła na jeżdżenie po lesie. No i nowa okolica, nowe miasteczko...
Bardzo ładne miasteczko zresztą. Całe "w lesie". Domki stoją między drzewami, rosnącymi zupełnie naturalnie. Domki zresztą też w większości przyciągają oko, od tych najstarszych, drewnianych, aż po najnowsze, "małe pałacyki".
Przyjemnie było. Odpoczynek pod jakimś sklepem na ul. Polnej bodajże - w końcu sam dojazd "na miejsce" to już ponad 20 km. Krótka medytacja nad mapką wydrukowaną z Google, i ruszyłem na poszukiwania ul. 3 maja. Tą ulicą do końca, nad jakąś rzeczkę, gdzie "oczom mym ukazał się las"... nie, nie krzyży, tylko taki normalny, z polanką. Usiadłem więc na zwalonym pniu drzewa, i spożywając śniadanie niejako mimochodem popełniłem kilka fotek.
Lenistwu dość, pora pojeździć. Naszło mnie coś, i zdecydowałem pojechać ścieżką wzdłuż brzegu rzeczki. Ścieżką bardzo ciekawą, dziką, urozmaiconą. Czasem znikającą pod opadłym listowiem, czasem przechodzącą pod nisko zwieszoną gałęzią czy skrajem osuwającego się brzegu. Bardzo naturalna. Gdybym nie trzymał się rzeki, z pewnością bym pobłądził. Ale choć droga była trudna, tylko trzy razy musiałem zejść z rowerka: raz przechodząc pod wyjątkowo nisko zwieszoną gałęzią, raz przechodząc przez tory, i raz, gdy zabłądziłem na nadbrzeżną łachę piasku, po której jechać się po prostu nie dało.
Wynurzywszy się po jakimś czasie z lasu na "jakąś drogę", byłem solidnie zmęczony. Wynurzyłem się jednak w bardzo szczęśliwym miejscu, bo przy samej granicy miasta, dzięki czemu nie musiałem "wznawiać orientacji". W tym też miejscu dowiedziałem się jeszcze czegoś:
No, to już wiemy, czemu jest tam aż tak ładnie :-)
Zaczęło się jednak robić późno, bo dochodziła już godzina piętnasta. A ja przecież na 18 musiałem być w pracy! No to "w pedałki"! Spotkała mnie jednak kolejna, nieprzyjemna tym razem niespodzianka: dziwny, niepokojący dźwięk z okolic tylnej przerzutki. Staję więc, przyglądam się, i widzę... że przerzutka jest pogięta :-( Próbowałem trochę podregulować, ale to niewiele dało. I tu zdarzył się cud: przybył "dobry Samarytanin". Przejeżdżający właśnie obok rowerzysta zupełnie nieoczekiwanie zadał bardzo dobrze znane mi już, a tym razem jakże oczekiwane pytanie: "Stało się coś? Może pomóc?" Z pomocą Jego, oraz wiaderka narzędzi, które przezornie ze sobą wiózł (kiedyś, jeszcze w Rzeszowie, też byłem przezorny...), udało się doprowadzić wszystko do stanu akceptowalnej sprawności. Po wymianie podziękowań i niezamaców pożegnałem się szybciorem, i pognałem w stronę domciu.
Wracałem już asfaltem, wybierając dróżki w miarę główne. Trochę porypałem - mam do tego talent - ale po 30 minutach byłem już "na wylocie" z Józefowa. I w tym miejscu STAŁO SIĘ! PRZEKROCZYŁEM DWA TYSIĄCE KILOMETRÓW :-D
Na skrzydłach radości doleciałem do pracy. Nocka "w służbie"; rano wykończony byłem okrutnie. Jeszcze tylko ślimaczym tempem do domu, i wycieczka zakończona.
Trzeba przyznać, że była wyjątkowa... No i oczywiście obiecać sobie i innym powtórkę!
Magiczny znów miał co robić. Kalorii naliczył 4358 tysięcy, procencików zaś 60. A teraz pranie ciuszków, mycie rowerka... i spaaaaa... aa..... aaaaa........
(chrrrrr...... chrrrrrr.....)