Warszawski Sprint Przełajowy, czyli Masowe błądzenie nocą
d a n e w y j a z d u
63.58 km
0.00 km teren
03:16 h
Pr.śr.:19.46 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Ludzie, TAKIEGO tempa brakowało dwa tygodnie temu...
O północy pod Zygmuntem rowerków było sporo. Nic dziwnego - cały dzień pogodny, ciepły, prognozy telewizyjne też nie straszyły za bardzo. Niemal pół godziny później barwny, mrugający bielą i czerwienią tłumek ruszył na kolejną edycję Nocnej Masy Krytycznej.
Trasa przejazdu początkowo przypominała przedzieranie się przez Labirynt Minosa. Dużo zakrętów, wąskie uliczki, jedna gleba na torach tramwajowych (nie moja), raz nawet przejazd "po trawce", bo się komuś coś pogmerało... Mimo licznych atrakcji peleton Masowy utrzymywał przyzwoite tempo, rzadko schodząc poniżej 15 km/h. Tak mniej więcej wyglądała pierwsza "pętelka".
Po objechaniu południowo - zachodnich okolic centrum wróciliśmy na stare miasto, by tym razem al. Solidarności i mostem Śląsko - Dąbrowskim przeskoczyć na "ciemną stronę miasta". Muszę przyznać, to był "mocny" moment - cała wesoła kompania rozbujała się do wybitnie nieturystycznych prędkości. Ja przez chwilę zanotowałem ponad 40 km/h, a nawierzchnia przecież nie jest tam zbyt równa :-) Później błądziliśmy trochę po Pradze, przyznam, że przyjemnie. Mimo niezbyt dobrej sławy nie mieliśmy praktycznie żadnych nieprzyjemności. No może poza dwoma lekko wstawionymi jegomościami, chcącymi nam wszystkim zaprezentować swoje palce. Konkretnie środkowe. Powrót do centrum mostem Poniatowskiego (prawie na pewno).
W tym mniej więcej czasie ekipa dość znacząco się wykruszyła. Po zamknięciu tej drugiej pętelki przejazdem przez rondo DeGaulle'a doliczyłem się 35 rowerów - tak na oko mniej więcej połowa początkowej ekipy. Miało to również dobre strony - raczej nie było szans, by w tak małym gronie ktoś "został na światłach". A tempo ogólne nadal wzrastało...
Trzecia pętla. Nieco na południe od centrum, i znów przez Wisłę, tym razem (ale tego już nie jestem pewien) mostem Łazienkowskim. Tu już przejazd nabrał charakter "luzackiego nabijania kilometrów" - mało zakrętów, przeważnie główne drogi, wielopasmowe, prędkości stale powyżej 20 km/h. Żadnego podziwiania widoków, czysta przyjemność jazdy po równych i pustych drogach. I to też ma swój urok.
Ponowny skok przez rzekę Trasą Siekierkowską. Tutaj przenieśliśmy się na ścieżkę rowerową. W sumie słusznie, ludzików było już tylko dwudziestu, a i sama ścieżka jest szeroka i w miarę równa (jak na drogę z kostki). Na most Siekierkowski wjeżdżaliśmy fajną serpentynką - wyglądała jak miniatura dróg w alpach, czy cuś... Piękny to był widoczek, gdy całą jej długość zajęły rozświetlone rowerki. I nikt nie narzekał, że pod górę! Co ważne też - nikt nie "wymiękł", choć można było się spodziewać. O tej porze i po tylu kilometrach, zostali już prawie wyłącznie najbardziej pomyleni :-) Pewien jednak jestem, że co najmniej dwóch młodzieńców pierwszy raz było na takiej imprezie, i wykazywali się szczerą chęcią dotrwania do końca. Fajnie, szeregi rowerowych wariatów nadal rosną :-D
Nie "zamknąłem" tej pętli. Trasa przejazdu wypadła praktycznie pod moim domkiem. Pora była późna, ja zmęczony (poprzednią nocą w pracy, nie jazdą), w planie niedzielne zajęcia. Nie wiem, co było dalej.
Do domku wczołgałem się już po godzinie czwartej rano. I pomyślałem sobie, że w czerwcu byłoby już jasno...
Magiczny trochę się napracował. Efektem tego 2761 kcal i 50%. Kalorii coś mało, prawda? Ale przyznam, że mimo iż jeździliśmy dość szybko, to również bardzo równo; do tego mój rowerek znów zaskoczył mnie praktycznym brakiem oporów toczenia, więc tętno niemal cały czas oscylowało w granicach 100 - 110 bpm. Przy takich wartościach podana wyżej ilość kalorii już chyba nie dziwi.
P.S. Zapomniałem dodać, że super wypaśne ciuszki znów spisały się znakomicie :-)
Kategoria Masa Krytyczna